Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/425

Ta strona została przepisana.

wpadliśmy z całem zaufaniem w pułapkę, nastawioną na nas, a w dodatku przez tak młodych ludzi! Jadąc dalej, rozmawialiśmy o ówczesnych przejściach wojennych. Rzekomych Alabeidów cieszyło szczególnie to, że skarciliśmy tak wówczas Abu Hammedów. Ja byłem jeńcem tego szczepu, lecz umknąłem im, a szejka ich, Zedara Ben Huli, zabił potem jeden z moich towarzyszy. Abu Hammedowie musieli ulec Haddedinom i Alabeidom, oraz oddać im najlepszą część trzód swoich jak o haracz. Nasi nowi towarzysze zachowywali się tak, że nie powzięliśmy względem nich żadnego podejrzenia. Panowali nad swoimi słowami i giestami.
Później odłączył się jeden z nich od nas, aby zawiadomić swoich o przybyciu tak miłych gości. Może na pół godziny przed zachodem słońca ujrzeliśmy czarne namioty obozu, dokoła którego pasły się trzody pod strażą pasterzy. Był to obraz pokoju. Naprzeciw nas wyszła wielka liczba kobiet i dziewcząt, powtarzając często na powitanie słowo: „marhaba!“ Wtórując im, szli za niemi młodzieńcy. Dorosłych mężczyzn zauważyłem niewielu, wojownicy bowiem, jak słyszeliśmy, znajdowali się na wyprawie przeciwko Abu Hammedom, a spodziewano się ich powrotu na trzeci dzień. Przyjęto nas nadzwyczajnym wrzaskiem radości, jaki przypada w udziale tylko bardzo upragnionym gościom. Zniesiono nas poprostu z koni i poprowadzono w tryumfie do namiotów. Wtem jeden ze starych wojowników wyrwał Halefowi strzelbę z ręki i, zanim ja zdołałem wykonać jakiś ruch obrony, uderzył mię kolbą w czoło tak mocno, że zapomniałem o wszystkiem. Drugiem uderzeniem powalił mnie na ziemię, a wtedy straciłem już przytomność.
Nie wiem, jak długo trwałem w omdleniu, ale kiedy się obudziłem, otaczała mnie ciemność. W głowie miałem uczucie, jak gdyby była próżnym harbuzem, w którym brzęczały miliony much. Przez ten brzęk słyszałem jakby zdaleka głosy ludzkie. Leżałem na ziemi ze związanemi rękoma i nogami. Wytężyłem uwagę i do-