Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/432

Ta strona została przepisana.

i okiełzali, zakneblowaliśmy pasterzowi usta, żeby nie mógł wołać zaraz po naszem odejściu, wsiedliśmy na konie i ruszyliśmy w drogę tak szybko, jak na to ciemność pozwalała.
Z początku nie przemówił nikt ani słowa, kiedy jednak byliśmy już dość daleko, zawołał Halef tonem ulgi:
— Chwała i dzięki Allahowi, który nas ocalił! Sidi, byłoby już po nas, gdyż wojownicy Abu Hammedów byliby nas pewnie zamordowali po powrocie.
— Nie, żadnego niebezpieczeństwa nie było — oświadczył Pars.
— Nie? — spytał hadżi ze zdumieniem.
— Nie, bo ja mam dwa talizmany. Wprawdzie talizman esz szems nie poskutkował tym razem, ale za to drugi talizman, el hilal, tem lepiej spełnił swoją powinność. Ja jestem w nur esz szems i w nur el hilal, czyli pod opieką i w świetle słońca i półksiężyca, mnie więc nic się stać nie może, zarówno jak i wam, ponieważ znajdujecie się ze mną.
— Gdyby tu jednak nie było mojego sidi, to nie byłoby ocalenia — zauważył Halef z zapałem.
— Czy sądzisz, że sidi poddaje się pod rozkazy słońca lub półksiężyca? To chrześcijanin, żyjący w innem świetle, aniżeli twoje. Ono stało się także mojem światłem, za co prorokowi dzięki czynię!
Dziękował więc prorokowi za to, że wewnętrznie został chrześcijaniniem! Tego mu jednak nie można było wziąć za złe.