Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/436

Ta strona została przepisana.

nia ręki lub słowa i długo trwało to wszystko, zanim zawrócili, aby nas w tryumfie zaprowadzić do obozu. Można tych ludzi przedstawiać jako półdzikich, nieokrzesanych, niegodnych zaufania, wiarołomnych i t. d., kto ich zna dobrze, ten wie, że nie są tacy. To przyjaciele dla przyjaciół, a wrogowie dla wrogów, pod każdym względem i z całego serca. Kto przychodzi do nich bez chęci uznania ich odrębności, komu się zdaje, że może z wyżyny swojej kultury patrzeć na nich wzgardliwie, wyzyskiwać ich jako przebiegły handlarz, lub dowodzić im, że Mahomet nie był prorokiem, lecz oszukańczym fantastą, ten oczywiście zawiedzie się na nich i nie pozna nigdy ich stron dodatnich.
Jakież było poruszenie w duarze, wsi zbudowanej z namiotów, kiedyśmy tam weszli? Mężczyźni wyjechali naprzeciw nas, a teraz przyszła kolej na kobiety, stare i młode, na chłopców i na dziewczęta! Chcąc mnie od nich uwolnić, próbował szejk wepchnąć mnie do swego namiotu, lecz mu się to nie udało. Dziesięć, dwadzieścia osób wciągało mnie do swego grona i nie wypuszczano mnie prędzej, dopóki ostatni bachor nie otrzymał odemnie przynajmniej przyjacielskiego klapsa. Potem dopiero mógł Amad el Ghandur uważać mnie za swego gościa. Uroczystość mego przybycia musiało niestety niejedno biedne a tłuste jagnię uczcić swojem szlachetnem życiem! Cóż robić? Taki to już porządek w świecie, że radość jednego jest cierpieniem drugiego! Zasiedliśmy z szejkiem do smakowitej uczty, którą starodawnym zwyczajem czcigodnym spożywaliśmy przy pomocy pięciu palców, zamiast łyżką i widelcem. Palce nie rdzewieją, chociaż się ich przeważnie nie czyści.
Teraz dopiero mogła się zacząć rozmowa o tem, co nas tu sprowadziło i dokąd się stąd udajemy. Gdy opowiedziałem Amadowi el Ghandur o Parsie i jego ojcu, rzekł ten:
— Dobrze się stało, przyjacielu mej duszy, że nie pojechałeś natychmiast do Anezejów. Byłaby cię śmierć spotkała, gdyż oni wściekli są na wszystko, co nie jest