Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/438

Ta strona została przepisana.

jów, ale skoro ty przybyłeś, to zabijemy odrazu dwie gazele na jeden strzał; ukarzemy łupieżców i uwolnimy Wikramę. Czy posłać ludzi na zwiady?
— Poślij! Musimy się dowiedzieć, czy rzeczywiście znajdują się pod skałą Wahsija, i otoczyć ich, jeśli to będzie możliwe. Niech się wywiadowcy postarają także o to, żeby wyprawa nasza odbyła się w tajemnicy.
— Zaraz po uczcie wybiorę ludzi, najbardziej do tego odpowiednich i dam im najszybsze konie.
Już w godzinę potem odjechali wywiadowcy, a równocześnie z nimi posłańcy, którzy mieli sprowadzić wojowników z innych oddziałów. Nikt nie cieszył się tym pośpiechem bardziej, aniżeli Alam, którego słowa szejka nabawiły wielkiej trwogi o życie ojca.
Zaraz następnego wieczora zapłonęło dokoła obozu mnóstwo ognisk, a dokoła nich zebrało się sześciuset dobrze uzbrojonych Haddedinów. Nazajutrz rano wyprawa się rozpoczęła. W południe wrócił jeden z wywiadowców, donosząc, że Anezejowie, w sile trzystu dorosłych mężów, obozują z żonami i dziećmi, namiotami i trzodami pod skałą i nie przeczuwają prawdopodobnie, że Haddedinowie tak rychło wyruszą na zemstę. Reszta ludzi, wysłanych na zwiady, śledziła ich zdaleka, nie pokazując im się przytem zupełnie.
Z tego doniesienia wynikało, że mieliśmy nad nimi podwójną przewagę. Nadto u nas byli sami walczący, u nich zaś kobiety i dzieci, które w razie, gdybyśmy ich zamknęli, mogły się stać dla nich wielką przeszkodą.
Następnego ranka dotarliśmy już tak daleko, że należało wreszcie się zatrzymać, Pars bowiem musiał pojechać sam naprzód, jeśli ojciec jego miał być ocalony. Podczas napadu w tylu ludzi niewątpliwie byliby Anezejowie ojca jego zamordowali. Rozumie się, że stosownie do obietnicy poszedłem z nim razem. Sam byłby pewnie do nich się nie puścił. Mój dzielny Halef uparł się, żeby nam towarzyszyć, my zaś zgodziliśmy się na to. Przewodnika perskiego nie zabraliśmy