Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/443

Ta strona została przepisana.

i pomówię z tobą o nur es sema. Jutro obchodzimy uroczystość tego dnia, w którym weszło to światło.
Zacząłem z nim rozmawiać o wierze chrześcijańskiej, on zaś godzinami przysłuchiwał mi się z nabożeństwem i przerywał pytaniami, które świadczyły, że słowa moje zapuszczały w sercu jego korzenie. Wreszcie ściemniło się i musieliśmy rozłożyć się obozem na noc.
Niebo roziskrzyło się gwiazdami, a w duszy moich słuchaczy zeszły gwiazdy, prawdziwe światła niebios. Nie spaliśmy, rozmawiając do północy. Kiedy kładłem się spać, rzekł Pars:
— Sidi, wiara twoja jest pełna miłości, prosta, a jednak tak cudowna! Tak, kto tę wiarę ma w sercu, temu nie potrzeba amuletu, ani talizmanu, gdyż nad nim czuwa wieczysta dobroć i miłość. Oszukano mnie, ale ja mimoto zachowam sobie te kartki do końca życia, albowiem one zaprowadziły mnie do prawdziwego nur es sema, światła niebios!
Halef nic nie powiedział, uścisnął tylko moją rękę, a ja go zrozumiałem. Potem zasnęliśmy, a nazajutrz ruszyliśmy w dalszą drogę. Niebawem wynurzyła się przed nami skała Wahsija, a u jej podnóża namioty Anezejów, dokoła których pasły się zrabowane w połowie trzody.
Wahsija (samotna), nie była to właściwie góra, lecz skała, która u stóp swoich miała z kwadrans drogi w obwodzie, a z ośmdziesiąt łokci wysokości. Z biegiem stuleci porosły ją nietylko krzaki, lecz nawet drzewa, które wtenczas zieleniały. Pomiędzy drzewami snuła się w górę ścieżka. Pod samym szczytem znajdowała się jaskinia, przed którą stało jakieś drzewo szpilkowe. Z dołu nie można było rozpoznać gatunku. Tam, gdzie droga schodziła na równinę, stała niewielka chata, a w niej mieszkała wspomniana już wdowa z dwoma chłopcami. Żyła z darów pielgrzymów, przybywających do pustelnika.
Kilku Beduinów zagadnęło nas, zapytując szorstko, czego żądamy. Gdy na to powiedziałem, żeby mnie zaprowadzono do szejka, posłuchali odrazu, wskazując