Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/445

Ta strona została przepisana.

— Na Allaha, tylko tego nie róbcie! — zawołał z lękiem Pars. — Wszyscybyśmy wtedy zginęli!
— Tu nie pomógłby ci amulet — odpowiedziałem. — Bądź jednak spokojny o siebie! Tobie nic się nie stanie.
Odchyliłem rogóżkę i stanąłem z Halefem w wejściu do namiotu. Anezejowie stali zgromadzeni głowa przy głowie, a szejk o kilka kroków przed nimi. Panował wielki gwar, lecz na mój widok wszystko się uciszyło. Trzymając sztuciec w prawej ręce, a w lewej jeden z rewolwerów, zapytałem głosem donośnym:
— Uważasz więc nas za swoich jeńców, szejku Anezejów?
— Tak — odrzekł. — Poważ się zrobić krok, a będziesz trupem!
— Słyszałeś, zdaje się, o mnie. Czy powiedziano ci także, że mogę z tej strzelby czarodziejskiej strzelać godzinami bez nabijania?
Wahajati el baruda el dżehennem — na moje życie, to piekielna strzelba!
— A z tych małych pistoletów strzelam także tyle razy. Uważaj! Dam sześć strzałów do kuli u siodła, na bocznym namiocie!
Wystrzeliłem sześć razy, czem wywołałem powszechne zdumienie.
— Widzisz — mówiłem dalej — mógłbym odejść wbrew twemu zakazowi, gdyż zanimby który z twoich ludzi podniósł przeciw mnie strzelbę, zginąłby on i dziesięciu innych do tego. A sam nie jestem; moi towarzysze także strzelają. Nie myślę jednak wcale uciekać przed wami. Przybyłem tu po Wikramę i nie odejdę bez niego. Zostaniemy w twoim namiocie, dopóki się nie namyślisz. A teraz was przestrzegam: Liczę powoli do dwudziestu. Kto potem będzie bliżej namiotu, jak na pięćdziesiąt kroków, dostanie niechybnie kulą w łeb. Przysięgam to na brodę waszego proroka!
Wróciłem z Halefem do namiotu i zapuściłem zasłonę. Ze dworu dolatywały nas głosy i kroki oddala-