Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/446

Ta strona została przepisana.

jących się ludzi. Ja wyciąłem dziurę w prawe], a Halef w lewej ścianie namiotu i przez te dziury zobaczyliśmy, że Anezejowie cofnęli się w prawdzie, ale nie tak daleko, jak im wyznaczyłem. Gdy wysunęliśmy wobec tego lufy strzelb, natychmiast zaczął się odwrót, a szejk rejterował na czele. Ubawiliśmy się tem doskonale. Anezejowie nasłuchali się dużo o moim repetierze i nie mieli jeszcze do czynienia z odważym Europejczykiem, zaczęli więc uciekać. Bardzo łatwo mogliśmy teraz umknąć, gdyż oni nie odważyliby się zbliżyć do nas, a ich bardzo długich, lecz bardzo lichych strzelb nie potrzebowaliśmy się wcale obawiać. Nie chciałem jednak, żeby o mnie, chrześcijaninie, mówiono, iż uciekałem przed synami Mahometa. Wiedzieliśmy zresztą napewno, że około południa nadejdą Haddedinowie ze wszyskich stron i otoczą obóz.
Pars drżał o swego ojca, lecz ja uspakajałem go, jak umiałem, gdyż jeńcowi rzeczywiście obecnie nie groziło nic złego. Anezejowie odbywali wielką naradę.
Było to w dzień wilii, ale około południa. Gdy wkrótce potem zaczęła się nagle bieganina i głośne wołania, wyjrzeliśmy przez otwory i zobaczyliśmy Haddedinów, nadjeżdżających ze wszystkich stron. Daleko jeszcze, kiedy nie byli jeszcze widoczni, utworzyli dokoła obozu pierścień i ścieśniali go teraz, zbliżając się szybko. Nadszedł czas, żeby przeszkodzić rozlewowi krwi. Wziąłem strzelbę, odrzuciłem zasłonę i wyszedłem. Szejk stał przy swoich, giestykulując żywo rękoma. Wezwałem go do siebie, a on pośpieszył, wołając już zdaleka:
— Kara Ben Nemzi, czy wiesz, kto są ci jeźdźcy?
— Tak, to sześciuset Haddedinów z tylomaż dobrem i strzelbami. Przybywają zemścić się na was za grabież, której dopuściliście się na nich. Jesteście przez nich osaczeni i nie zdołacie uciec. Jeśli nie poprosisz ich o łaskę, spadnie wiele razy po sześćset kul na gromady waszych żon i dzieci. Ja ujmę się jednak za wami