Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/458

Ta strona została przepisana.

— Tak, zupełnie.
— Być może, że znajdujesz się w niebezpieczeństwie, gdyż szejk miłuje bardziej zdradę niż wierność. Macie z sobą kosztowną broń i inne rzeczy, których tutaj się nie widuje, ani kupić nie można. Dopóki byliście gośćmi jego, nie mógł wam nic odebrać, lecz teraz może zrobić, co mu się spodoba.
— Cóż on z nami zrobi?
— Zapewne zawiadomił szejka Zibarów, żeby wam odmówili gościny, a potem obydwaj podzielą się waszem mieniem.
— W takim razie szejk nie wrócił do wsi, lecz jedzie za nami potajemnie.
— Tak sądzę. Co uczynisz wobec tego?
— Przekonam się, czy domysł nasz słuszny, a jeśli się okaże prawdziwym, to ciebie odeślę.
— Chodieh, tego nie zrobisz!
— A jednak to zrobię. Szejk jest twoim panem, wbrew jego woli nie możesz nic przedsięwziąć.
— On nie będzie dłużej moim panem, ja nienawidzę tych Kurdów. Chciałem już dawno od nich udać się na Zachód, lecz byliby mnie nie puścili.
— A twoja rodzina?
— Panie, nie mam ojca, ani matki, ani żony, ani dziecka, nie posiadam nic oprócz tego, co tu przy mnie widzisz. Koń należy do szejka. Chcę pójść do Baadri do Mir Szejk Chana. Zabierz mnie z sobą, a ja będę ci dziękował do końca życia!
— Wiem, że uważają cię prawie za niewolnika szejkowego i że z pewnością czujesz się nieszczęśliwym, ale o życzeniu twojem mogę dopiero później postanowić. Czy umiesz pływać?
— Tak, panie. Czy mam czółno sprowadzić?

— Nie. Wy przepłyniecie teraz na drugi brzeg i ukryjecie się tam w zaroślach czinar[1], a ja tymczasem zawrócę, aby zobaczyć, czy szejk jedzie za nami. Naprzód!

  1. Łoziny.