a ja postanowiłem czemprędzej wyzyskać tę okoliczność, aby pokazać Zibarom, jak niebezpieczną broń mamy. W jednej chwili zwróciłem konia i popędziłem z powrotem ku rzece. Halef ruszył za mną, za nim Dżezida, a potem Zibarowie. Szejk Melef był w wodzie na przedzie.
— Nazad, gamssi[1] — zawołałem doń — bo napijesz się wody!
Ponieważ nie zważał na te słowa, wymierzyłem doń ze sztućca. Nie chcąc przelewać krwi ludzkiej, trafiłem jego konia w oko czy tuż obok tak, że zniknął z nim razem. Strzeliłem jeszcze z sześć razy, zawsze z tym samym skutkiem. Jeźdźcy, pozbawieni koni, popłynęli na brzeg przeciwległy, a reszta, nie namyślając się wiele, podążyła za nimi. Stało się to wszystko w przeciągu jednej zaledwie minuty, podczas której Haief pochwycił także swoją dwururkę, by zabezpieczyć mi tyły przeciwko Zibarom, którzy jednak trzymali się w przyzwoitem oddaleniu. Zwróciłem się teraz znowu do nich:
— Sześć koni powaliłem, nie nabijając. Czy widziałeś? Mogłem wszystkich powystrzelać, gdybym był chciał, konie i ludzi. Wystarczy mi podnieść tufenk[2], aby każdego z was zrzucić z haspu[3]. Zapamiętajcie to sobie! Nie boimy się waszej broni, a kto nam pierwszy zagrozi, ten pierwszy zginie. Ale ja nie przybyłem do was jako duszmen[4] i dla tego nie potrzebujecie się nas obawiać. Chciałem jeść waszego chleba i napić się wody, ponieważ jednak odmawiacie głodnemu tego merhamet[5], którą Mahomet nakazał wszystkim wiernym, przeto kopyta naszych koni muszą się od was odwrócić. Niechaj Allah poprawi was i dzieci wasze!
Podczas tych słów nie zapomniałem o dopełnieniu sztućca, której to czynności Kurdowie nie zrozumieli. Następnie zwróciłem konia w prawo, lecz oni zagrodzili mi czemprędzej drogę, a dowódca powiedział: