aż do kolan rozpięty kaftan. Czarne jak skrzydło kruka włosy były splecione w warkocze, w których połyskiwały złote i srebrne monety. Była to kobieta bardzo piękna, lecz najpiękniejsze były duże błękitne oczy, zwrócone na mnie na pół z ciekawością, a na pół z niepokojem. Na ręku trzymała milutką dziewczynkę z takiemi samemi oczyma błękitnemi, jak u matki. Za nią podniósł się z ziemi młody Kurd, a podobieństwo do Szera Szeri wskazywało, że musiał być jego synem. Był to mąż młodej kobiety.
— Ni wro’ l ker, dzień dobry! — pozdrowiłem.
Oboje skinęli głową w odpowiedzi.
— Sallam aalejkum! — powitał Halef po arabsku, ponieważ nie umiał po kurdyjsku.
— Aalejkum sallam! — opowiedziała kobieta skwapliwie.
Halef przybrał minę człowieka, zaskoczonego miłą niespodzianką.
— Co? Ty mówisz językiem koranu i prawdziwych wiernych? — zapytał.
— Tak — odrzekła.
— Hamdullillah, dzięki Bogu, gdyż nie muszę już milczeć jak wrota el dżehennem.
— Kto ty jesteś? — pytała dalej.
— Wiedz, różo tej doliny, gwiazdo tego jilaku, że jestem hadżi Halef Omar Ben hadżi Abul Abbas Ibn hadżi Dawud al Gossarah, towarzysz i obrońca tego wielkiego bohatera, który tu stoi przed tobą. Dokonaliśmy wielu czynów i przeżyliśmy wiele przygód, a po tem...
— Zaprowadźcie konie na tył! — przerwał mu ostrym głosem pan domu, który wszedł był za nami i potajemnie dał swym ludziom znak, żeby nie obsypywali nas nadmierną uprzejmością. Ja ten znak wczas zauważyłem, dlatego odpowiedziałem równie ostro:
— Szeri Szirze, postaraj się, żeby nasze trzy konie dostały wody i paszy. Zapamiętaj też sobie, że mój służący zastrzeli każdego Kurda, któryby się poważył
Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/469
Ta strona została przepisana.