Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/47

Ta strona została przepisana.

rusznicę za surat el ikhlass i chce nas wymordować!
Odłożyłem znów strzelbę na bok.
— Siedźcie spokojnie, ludzie! Mój rozum nie opuścił mnie jeszcze, ponieważ nie uważam żony pantery za szejtana, lecz za kota, którego zabiję moją surą.
Podnosząc się zaś, dodałem:
— Seraidżi, pokaż mi zagrodę, w której znajdują się twoje owce!
— Czy oszalałeś, sidi, że każesz mi pójść z sobą do zagrody? Noc jest ciemna, a żona pantery nie przychodzi nad ranem, jak inne zwierzęta, kradnące mięso, lecz zawsze około północy. Niech pożre moje owce, byle mnie nie rozdarła!
— To opisz mi miejsce, gdzie mam szukać zagrody!
— Znajdziesz ją o sto kroków od seraju, ku północy, gdzie leżą kamienie.
Przewiesiłem rusznicę i wziąłem w rękę sztuciec Henry’ego. Nóż tkwił już za pasem. Sztuciec nie dawał wprawdzie tak pewnego i dalekonośnego strzału, jak rusznica, ale był mi potrzebny na wypadek, gdybym z rusznicy nie zabił odrazu zwierzęcia.
Zaledwie podniosłem nogę, zerwał się Hassan.
— Allah akbar, Bóg jest wielki, sidi; on może zabić lwa i zgubić panterę, ty zaś jesteś człowiekiem, którego mięso smakuje kotom. Zostań tu, bo cię pożrą, a my nie znajdziemy jutro z ciebie nic, oprócz podeszew twego obuwia!
— Znajdziesz rano nietylko obuwie, lecz i człowieka, który je nosi. Weź swoją broń i chodź ze mną!
Wielki człowiek aż podskoczył ze strachu, rozłożył wszystkie palce i wyprostowawszy ręce, zwrócił je ku mnie:
— Hamdulillah, dziękuję Bogu za życie, którego mi użyczył, ale nie oddam go nigdy zwierzęciu!
— Czy Hassan el Kebihr boi się kota?
— Jam jest Dżezzar-bej, dusiciel ludzi, a nie Hassan, pożeracz panter. Zażądaj, żebym walczył ze stu