wzruszeni, Haief zaś i Dżezida stali w drzwiach i ze zdziwieniem przysłuchiwali się naszej rozmowie.
— Kto był twój ojciec? — zapytałem w końcu Jutrzenkę.
— Umarł, kiedy byłam małą dziewczyną; tej modlitwy nauczyłam się właśnie od niego, ale ojciec mojej matki opowiadał mi o nim. Przyszedł on w towarzystwie kilku jeszcze ludzi z dalekiego miasta do Stambułu i grał z nimi na kamanczy[1] — Allah nie był dla nich łaskawy, on więc udał się z pewnym Inglisem do Salem, Halep, i do Mossul. Inglis opuścił go, a on został dżenkdżim[2] mutessaryfa. Kiedy miał walczyć przeciwko Abu Salmanom, wzięli go do niewoli. On został u nich, a córka mojego dziadka wyszła za niego. Więcej nic nie wiem.
— Szefako, twój ojciec pochodził z mego kraju, skąd wielu mężczyzn i kobiet, chłopców i dziewcząt, wyjeżdża w obce kraje śpiewać i grać na różnych instrumentach.
— Allah akbar, Boże wielki! — zawołała składając dłonie. — Ty znasz kraj mego ojca? Czy to być może? Ty mówisz językiem, w którym ułożona jest ta modlitwa? To może przeczytasz mój talizman?
— Jaki?
— Dał mi go ojciec mojej matki; była to jedyna rzecz, jaką mój ojciec miał jeszcze ze swojego kraju. Są tam linie i kropki, a na tem pismo, którego nikt nie może przeczytać.
— Pokaż!
Odeszła za parawan, z czego wywnioskowałem, że nosiła „talizman“ na piersi. Gdy wróciła, podała mi kartkę nutowego papieru, złożoną i owiniętą w czworokątny kawałek owczej skóry. Rozwinąwszy papier, znalazłem piosnkę o Hanusi, ułożoną w D-dur na mieszany kwartet. Podpisu, ani nazwiska nie znalazłem, na papierze.