rodzaju niepotrzebnym mi „obrońcą“, ponieważ nie podróżuję tak, jak drudzy, i wiedziałem, że w drodze będę musiał być obrońcą obrońcy; muttessaryi jednak oświadczył, że bez kawasa przepadnę między Kurdami i tak długo nalegał na mnie, że wreszcie zgodziłem się tylko dlatego, żeby nie uchodzić za niewdzięcznego.
Przewidywania moje sprawdziły się niestety; okazało się bowiem, że Kazem — tak nazywał się nasz kawas — bał się wszystkiego, a w dodatku nie władał językiem kurdyjskim. Gdybym był nie znał dyalektów Saza i Kurmangdżi, bylibyśmy musieli wyrzec się dalszej jazdy. Szczęściem miał kawas jedną zaletę, która wynagradzała mi wady jego charakteru. Oto dobre miał serce i przyjmował wyrzuty, którymi obsypywał go mój hadżi, nieubłagany wróg tchórzostwa, z takim spokojnym uśmiechem, jak gdyby wcale nie odnosiły się do niego.
Z Kerkuk pojechaliśmy do Sulejmanii, a stamtąd do Rewandis, ażeby potem dostać się na terytoryum perskie i dotrzeć do jeziora Urmii. Kawas doradzał nam obrać w tym celu drogę wzdłuż Sawi, głównej odnogi górnego Cabu. Ponieważ jednak w takim razie byłoby potrzeba okrążać, przeto ja obstawałem za tem, żeby jechać wzdłuż rzeczki Sidaka, gdyż tą drogą mogliśmy rychlej dostać się za granicę. Kawas, nasz „obrońca“, sprzeciwiał się temu z obawy przed Kurdami Kosnaf, którzy podówczas obozowali nad brzegami Sidaki. Kurdowie ci są wprawdzie okrzyczani jako fanatycy i skłonni do rozbojów, ale ponieważ wszyscy Kurdowie są mniej lub więcej tacy sami, przeto nie zmieniłem swego zamiaru, a za to spotkały mnie ze strony kawasa przytoczone na wstępie wymówki. Halef zgadzał się ze mną i dlatego, skarciwszy kawasa za jego tchórzostwo, zwrócił konia na prawo w kierunku biegu Sidaki, a ja uczyniłem to samo. Wobec tego musiał także kawas ruszyć za nami. Nie omieszkał jednak ostrzec nas przed Kurdami:
— Zgubieni będziecie, jeśli nie posłuchacie głosu
Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/482
Ta strona została przepisana.