i z konarów. Wnętrze ich można było zapomocą przesuwalnych ścian dzielić na dowolną ilość izb. Trzody, które tu na noc spędzano, znajdowały się teraz pod strażą wielu uzbrojonych pasterzy w lesie i na otwartych pastwiskach. Wewnątrz ogrodzenia było teraz może trzydziestu ludzi, którzy zasiedli dokoła nas. W znacznie większej liczbie uwijały się kobiety z zasłonami na twarzach i dzieci, bądź to zajęte czemkolwiek, bądź też przypatrując się nam nieprzychylnie. Konie nasze przywiązano niedaleko od nas do słupów. Pośród wspomnianych wyżej dziesięciu ludzi znajdował ^się także malk-hoe-gund i Kurd, który nas przyjął. Z odzieży i uzbrojenia jego wnioskowałem, że był najuboższy. Kiedy szejk spostrzegł, że otworzyłem znów oczy, zagadnął mnie tonem nieprzyjaznym:
— Widzisz, do czego doprowadziła twoja nieufność. Będziecie musieli umrzeć.
— Gdybym ci był nawet zaufał, mimoto leżelibyśmy teraz tutaj tak samo — odpowiedziałem. Chcieliście mieć naszą własność, a szczególnie mojego konia i strzelbę, było więc wszystko jedno, czybyśmy byli wam zaufali, czy też nie. Mamy jednak nadzieję, że nie umrzemy.
— Mylisz się. Skoro wieczór zapadnie i zejdą się wszyscy nasi ludzie, przystąpimy do stracenia. Jesteście przeklętymi chrześcijanami i sunnitami, którzy nie mogą się spodziewać łaski. Kto was zabije, temu Allah doda sto wieczności.
— A ja ci mówię, że nikt z was nie ośmieli się nas dotknąć.
— Ja zaś przysięgam ci na Allaha, na Hassana i Husseina...
— Stój, nie przysięgaj, bo przysiągłbyś fałszywie — przerwałem mu. — Jeśli rzeczywiście o mnie słyszałeś, to musisz chyba wiedzieć, że znajdowałem się już w daleko większych niebezpieczeństwach i nie uległem. Nie pozbawisz mnie życia tak łatwo. Na co ci się przyda zdobycz, którą nam odebrałeś? Mój koń nie
Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/502
Ta strona została przepisana.