Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/514

Ta strona została przepisana.

opuścił; Iza natomiast przyjął mnie na łono wiecznej prawdy, do blasku wiecznej nadziei, nie zawodzącej nikogo. Ja...
— Wstrzymaj się! — przerwał mu ojciec niemal rykiem. — Jesteś chześcijaninem i nie możesz już wrócić do wiary proroka? Czy tak?
— Tak, jestem chrześcijaninem i zostanę nim nadal.
— Bądź więc potępiony i przeklęty na wieki wieków...
— Ojcze! — krzyknął syn, rzucając mu się do nóg. — Wstrzymaj się! Nie wygłaszaj tego słowa okropnego. Teraz jesteś w gniewie, ale skoro się uspokoisz, będziesz inaczej myślał i mówił. Nie chciałem ci tego wszystkiego powiedzieć, nie przygotowawszy cię wprzód na to, ale zmusiłeś mnie do tego pytaniami. Zapanuj nad sobą! Nie myśl tylko o mnie, lecz i o matce, która leży u twoich stóp!
Żona padła przed mężem na ziemię i objęła go za nogi. On odepchnął ją od siebie, podniósł rękę, rzucił się na syna i krzyknął:
— Ja mam zapanować nad sobą! Ty mnie to mówisz, syn ojcu, ty płazie, psie! Czy przysięgniesz natychmiast wyrzec się ukrzyżowanego Izy, bo...
Wstałem od ognia, gdyż rozdrażniony Kurd zamierzał syna uderzyć. Chcąc temu przeszkodzić, wszedłem między obydwu i rzekłem uspakajająco:
— Yussufie Ali, czy chcesz sprawę, należącą do twoich czterech ścian, załatwiać tak publicznie? Posłuchaj mojej rady...
— Milcz! — huknął na mnie. — Ty jesteś także taki giaur, taki pies, którego ścierwa nie jadłby żaden sęp. Słowa twoje uderzają mnie smrodem. Powiedz jeszcze jedno, a zapomnę, że jesteś moim gościem!
— Ty o tem już zapomniałeś!
— Zapomniałem? Tak? No, to mogę już teraz dokończyć. Masz...
Urwał przerażony. Uczynił coś, czego sam nie chciał, lecz chyba dyabeł jego gniewu — uderzył mnie.