Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/519

Ta strona została przepisana.

— I ja nie, gdyż później dopiero dowiedziałam się od męża, że syn nasz odszedł. Pochwycili go w polu, a gdy zaczął krzyczeć, uprowadzili z sobą. Potem wołali do nas, że go pojmali. Pomóż nam, panie! Ty jeden potrafisz nam dopomóc!
— Ja? Dlaczego tylko ja? Tu stoi przeszło pięćdziesięciu uzbrojonych ludzi. Dalej, szejku! Musimy czemprędzej przejść na drugą stronę i ocalić go, gdyż Mir Mahmalli po tem, co się dzisiaj stało, nie zawahają się ani na chwilę z zabiciem młodzieńca.
Szejk potrząsnął głową i rzekł:
— jeśli go zabiją, to dobrze zrobią. On stał się chrześcijaninem i nic nas już nie obchodzi.
— Ależ to człowiek i z waszego szczepu!
— Był, ale już nie jest. Szczep go odepchnął.
— Wyrzekacie się go zupełnie?
— Najzupełniej!
— Pomnijcie na to, że jestem waszym gościem! Oświadczam, że on jest moim bratem. Wobec tego jest i waszym bratem i musicie go uwolnić.
— Odszczepieniec nawet w tym wypadku nie może być bratem. On porzucił Mahometa, niechaj go więc ocali Iza, w którego teraz wierzy!
Yussuf Ali, który milczał dotychczas, powtórzył te słowa głosem ponurym:
— Porzucił Mahometa; niechaj go Iza ocali! Iza tego nie potrafi dokonać. Mir Mahmalli są zbyt chciwi krwi i zbyt silni!
— Lecz Iza jest mocniejszy od nich i od wszystkich ludzi — odparłem. — Halefie, pójdziesz ze mną?
— Tak — rzekł dzielny hadżi natychmiast i z całą gotowością.
— Uważaj, że narażamy życie, a nie znamy tych okolic!
— Okolicę wnet poznamy, a gdzie ty ważysz się na coś, tam i ja być muszę. Idę po moją strzelbę.
— Zbyteczna, zarówno jak pistolet. Dam ci moje rewolwery, a ty masz swój nóż, to wystarczy zupełnie.