Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/526

Ta strona została przepisana.

najpierw głowę do wody, ażeby oczy ochłodzić, potem wskoczyłem w rzekę i pobiegłem po drugiej stronie przez las na górę. W przeciągu nowych pięciu minut byłem u wejścia. Ponieważ było zamknięte, zawołałem, poczem wpuszczono mię, a w otworze stał Yussuf Ali z żoną.
— Gdzie syn? — zapytała Fatima Marryah.
— Nie mogłem go jeszcze przyprowadzić. Potrzeba mi teraz do pomocy waszych wojowników.
— O Boże, Boże! To z nim źle! Modliłam się bez przestanku, żegnałam się krzyżem i wzywałam Matkę bolesną tak, jak on mnie nauczył. Nic nie pomogło. Zupełnie nic!
— Módl się dalej, módl się nieustannie, a pomoże!
Popędziłem dalej, a oni za mną. Biegnąc, jęczał Yussuf Ali:
— Ja modlę się też do Boga i robię znak krzyża, jak pokazała mi żona przedtem, kiedy ciebie nie było. To ja jestem winien wszystkiemu. O Boże, jaka trwoga mnie trapi!
Mir Yussufi siedzieli przy ogniskach. Zwoławszy ich, przemówiłem z wielkim naciskiem:
— Słuchajcie, wojownicy! Jeśli jesteście ludźmi dzielnymi i chcecie, żebym wami nie pogardził, to musicie teraz pójść za mną, bo męczeńska śmierć waszego brata spadnie na wasze dusze. Oni go chcą ukrzyżować. Słyszycie to? On ma umrzeć na krzyżu! To najstraszniejszy rodzaj śmierci...
Tu przerwał mi nagle Yussuf Ali, który krzyknął okropnie i popędził w stronę obozu Mir Mahmallich. Żona pobiegła za nim. Nie mogłem już temu przeszkodzić, gdyż chcąc biec za nimi, by ich doścignąć, byłbym stracił zbyt wiele czasu. Mówiłem dalej, co mi obawa o Husseina Izę na myśl przywiodła, lecz nie mogłem jakoś poruszyć zimnych słuchaczy. W końcu doprowadziłem do tego, że zarządzono naradę, której wynik oznajmił mi szejk w tych słowach:
— Panie, ty jesteś naszym gościem i doznasz od