Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/531

Ta strona została przepisana.

wprawdzie siebie dotykać, lecz nie zdołali sobie dopomóc.
Wielu Kurdów napatrzywszy się dość, oddalili się na razie. Reszta utworzyła półkole po tamtej stronie drzewa, skąd z przodu mogli patrzeć na scenę i napawali się obrazem duchowych i cielesnych męczarni, których nieszczęśliwi nie mogli ukryć.
Jeńcy nie milczeli, rzucali sobie nawzajem słowa pociechy i nadziei, krytykowane szyderczo przez widzów.
— Wytrzymaj! — prosiła matka syna. — On pewnie nadejdzie; przyrzekł ciebie ocalić. Znasz tego pana; on dotrzymuje swoich przyrzeczeń!
Potem płakała dalej, modliła słę i żegnała się znakiem krzyża. To samo czynił Yussuf Ali, a potem przerwał modlitwę, aby zawołać do syna:
— Ja jestem sam winien, ja sam! Chciałem się trzymać proroka, który cię przecież nie ocali. Teraz cierpienia moje są większe od twoich, ale może pan przyjdzie z pomocą. Jeśli to zrobi, wykroję sobie nożem salib Iza na piersi na pamiątkę tej godziny bolu, strasznej, niewysłowionej.
— Nie płacz, matko! — prosił Hussein Iza. — Matka Boska zniosła tysiąc razy większe męczarnie. I ty ojcze nie płacz; jestem zazdrości godny, gdyż śmierć za wiarę otwiera wrota do raju. Nie dbam o siebie, chodzi mi tylko o was. Przyszliście, by mnie ocalić, a sami teraz zginiecie. Ale ten pan nadejdzie, aby przynajmniej was z niewoli wybawić. Będę błagał Boga, ażeby posłał naszego pana.
Podniósł głowę w górę i modlił się głośno do Boga, wołając o pomoc Matki bolejącej, na co Mir Mahmalli robili szydercze uwagi. Nie mogłem już dłużej czekać, chociaż nie wiedziałem, czy sam, albo nawet z Halefem zdołam tych troje z takim pośpiechem odciąć od pnia i zdjąć z krzyża. Złożywszy dłonie około ust, szczeknąłem jak najgłośniej trzy razy, naśladując szakala. Patrząc bystro na stronę przeciwległą, zoba-