pędzić ku nam, a reszta ruszyła za nimi. Zeskoczyliśmy z Halefem z drzewa, a ja podniosłem sztuciec, który przedtem odłożyłem.
— Czemprędzej wszyscy uciekajcie w ciemny las i do naszego obozu! — rozkazałem szybko. — Nie troszczcie się o mnie, ja zasłonę wam odwrót. Mnie nic się nie stanie.
Posłuchali. Hussein Iza nie mógł sam iść, musiał go ojciec ponieść. Nie uważałem na to, jak wyszli, gdyż Mahmalli byli już blizko. Szczęściem strzelb przy sobie nie mieli. Zmierzywszy do nich, kazałem im stanąć, a gdy mimoto naprzód biegli, wystrzeliłem trzy razy w nogi, nie chcąc nikogo zabić. Ugodzeni padli na ziemię, a reszta zatrzymała się na miejscu, rycząc z wściekłości. Było mi to na rękę, że stanęli, gdyż nie widząc na prawe oko, musiałem mierzyć lewem, w czem nie byłem dostatecznie wyćwiczony. Następnie przelazłem napowrót przez dziurę i nikt nie odważył się pójść za mną.
Gorzały już całe dwa boki ogrodzenia. Jak daleko dochodziło światło, jasno było w lesie jak we dnie. Nie obawiając się już nieprzyjaciół, nie okrążałem daleko, lecz pobiegłem ile możności prosto ku rzece, przeprawiłem się przez wodę, a potem ruszyłem zboczem po drugiej stronie, gdzie było jeszcze jaśniej, aniżeli w dolinie. Natknąłem się na Halefa i troje ocalonych w chwili właśnie, kiedy przechodzili przez wejście do obozu.
Mir Yussufi stali i patrzyli na pożar, którego nie mogli pojąć. Yussuf Ali przeszedł wśród nich z synem na ręku, nie zważając na ich pytania, gdyż od Halefa dowiedział się, że nie chcieli przyczynić się do ocalenia jego syna. Ja szedłem za nim i za jego żoną. Hadżi Halef nie mógł jednak wytrzymać i stanął, by ich zawiadomić, jak się wszystko odbyło.
Udaliśmy się do chaty Yussufa, gdzie zapalono zaraz dwie lampki oliwne, ażebym mógł zbadać stan syna. Szczęściem nie długo wisiał na krzyżu, przeto ścięgna
Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/533
Ta strona została przepisana.