Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/539

Ta strona została przepisana.



I.

Przez całe trzy tygodnie bawiłem w Engyrijeh, stolicy małoazyatyckiego wilajetu tej samej nazwy i postanowiłem wreszcie pożegnać się z gościnnym gospodarzem. Była to najwyższa figura w całej prowincyi, znany z surowości i dla wszystkich straszny wali Said Kaled basza, którego podwładni przezwali: sert jumruk, czyli „twarda ręka“. Podczas mego pobytu byłem kilkakrotnie świadkiem jego rozpraw sądowych i miałem rzeczywiście dowody, że nie bez słuszności nadano mu ten przydomek. Chociaż jednak surowa sprawiedliwość jego graniczyła nieraz z bezwzględnością, był on dlatego właśnie człowiekiem, odpowiednim dla swego stanowiska.
Ludność wilajetu Engyrijeh (Angora) jest bardzo mieszana. Sunnici i szyici, chrześcijanie ormiańskiego i greckiego obrządku, żyją pomiędzy sobą w ustawicznej nieprzyjaźni, to też często chwytająj za nóż, gdy chcą rozstrzygnąć pytanie, która wiara jest lepsza. Tam, gdzie się stykają takie ostre przeciwieństwa, gdzie każdy mężczyzna i każdy wyrostek broń już nosi przy sobie, a gdzie niema mowy nawet o początkach oświaty ludowej, tam potrzeba istotnie silnej i twardej częstokroć ręki, ażeby te niesforne i gwałtowne duchy utrzymać w karbach. Poprzednikami baszy Said Kaleda byli ludzie słabi, którzy przyszli tam z wahaniem i z radością odeszli. Wobec tego przypomniał sobie sułtan dawnego ulubieńca i wysłał go do Azyi Mniejszej, ażeby tam zaprowadził porządek. Starzec był ferykiem, czyli generałem dywizyi, przeniesionym z powodu rany w stan