znajomości, ale nie znajdował widocznie szczególnego powodu do tego.
Dzisiaj zaznaczyło się silniej aniżeli poprzednich dni to, że zbliżaliśmy się do czasu pielgrzymek. Mijaliśmy poszczególne grupy i całe orszaki pobożnych Mahometan, dążących do punktu zbornego tej prowincyi. Pozdrawiałem na wszystkie strony, lecz nie odpowiadałem okrzykami na zwrócone do nas okrzyki. Dziwiłem się, że mój towarzysz zachowywał się tak samo. Nie słyszałem ani razu, żeby zawołał zwyczajem uświęcone „Allahhu!“ Ludzie uważali to zachowanie się nasze za niereligijne i byliby nas zaczepiali, gdybyśmy ich czemprędzej nie mijali. Raz tylko około południa uderzył mnie postępek pewnego człowieka, należącego także do małej pielgrzymki, którą mijaliśmy właśnie. Ujrzawszy mego towarzysza, zawołał głośno:
— Es sabbi, es sabbi! Patrzcie na niego! Spluńcie przed nim, naplwajcie na niego! Ściągnijcie z konia tego odszczepieńca, który odsunął się od Allaha i proroka. Przekleństwo na jego duszę!
Towarzysze tego człowieka zawtórowali mu wrzaskiem i chcieli uczynić zadość temu wezwaniu, lecz kyzrakdar puścił konia cwałem, a ja uczyniłem to samo.
Pędząc szybko, słyszeliśmy jeszcze długo za sobą wycia: „Przekleństwo na jego duszę, przekleństwo na jego duszę!“ Dopiero kiedy dostaliśmy się tak daleko, że nie było już nic widać, ani słychać, zwolnił mój towarzysz biegu i rzekł z zakłopotaniem:
— Musimy się rozstać, effendi, gdyż obecność moja może ciebie, jak widzisz, narazić na niebezpieczeństwo.
— O ile? Czemu oni cię obrażają?
— Ponieważ zdaje im się, że mają do tego prawo. Byłem ongiś muzułmaninem, lecz teraz jestem chrześcijaninem, katolikiem, który tutaj uważany jest za coś gorszego aniżeli chrześcijanin grecko-oryentalny lub ormiański. Teraz już mnie znasz i możesz splunąć przedemnie!
— Tego nie zrobię, gdyż musiałbym plunąć na samego siebie, albowiem ja także jestem chrześcijanin.
Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/548
Ta strona została przepisana.