Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/549

Ta strona została przepisana.

Na to wyprostował się mój towarzysz w siodle, spojrzał na mnie wesołemi oczyma i zawołał:
— Ty chrześcijanin? A ja uważałem cię za bardzo surowego wyznawcę proroka, gdyż powiedziałeś mi wczoraj, że masz wstąpić do abdala Osmana-Beja. Ten człowiek nie chce mówić z chrześcijaninem.
— To, co ja mu mam powiedzieć, jest tego rodzaju, że rozmówi się ze mną.
— W takim razie jest to chyba coś bardzo dobrego, Podobałeś mi się odrazu, gdy zobaczyłem cię wczoraj wieczorem. Gdybym był wiedział, że jesteś także chrześcijaninem, byłbym się inaczej wobec ciebie zachował. Przebacz mi to, effendi! Podał mi rękę, którą ja uścisnąłem.
— Ty podobałeś mi się także — odpowiedziałem mu — jeśli więc pozwolisz, to zostanę z tobą. Niech sobie lżą ci ludzie. Przecież mogą nas dosięgnąć tylko słowami, a te nie grożą nam żadnem niebezpieczeństwem. Wspomniałeś o abdalu Osmanie; czy znasz go może?
Spojrzał przed siebie i zawołał:
— Czy go znam? To twórca mojego życia, ojciec mój, a ja jestem syn jego, jedynak.
— Jakto? Więc to ty byłeś u walego?
— Tak. Wali jest przyjacielem mojego ojca, a mnie także lubi, chociaż gniewa się na mnie za moje odstępstwo. O effendi, jakże uszczęśliwiła mnie ta religia, a jak unieszczęśliwiła boleść, którą musiałem sprawić mojemu ojcu i matce! Ty tego pojąć nie zdołasz!
— Pojmuję. Twój ojciec jest bardzo surowym i gorliwym wyznawcą islamu, a ty jako dziecko jedyne porzuciłeś koran. Ja znam i biblię i koran, jasne ożywcze światło chrześcijaństwa i rozżarzony, palący pożar nauk Mahometa. Znam także serce ludzkie i rozumiem to, że cię ojciec odepchnął.
— On mnie nietylko odepchnął, lecz nawet przeklął. Wszak słyszałeś, że nazywano mnie es sabbi, przeklęty!
Był to człowiek silnego charakteru, a jednak łzy stanęły mu w oczach, gdy mówił dalej: