Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/551

Ta strona została przepisana.

nie mógł mi przebaczyć odstępstwa, ale lubił mnie i kazał mi przyjść do siebie. Teraz jadę od niego i mam w kieszeni dekret na kyzrakdara w Malatijeh. Ta stadnina sułtańska znajduje się niedaleko stąd, ale w innej prowincyi, nie mam więc już powodu obawiać się prześladowania, a mimo to będę blizko ojca, by móc podchwycić każdą sposobność do pogodzenia się z nim. Niechaj Bóg błogosławi walemu; to surowy człowiek, ale wierny i prawdziwy przyjaciel!
— Tak, on jest taki. Polecił mi przecież pomówić z twoim ojcem o tobie i nakłonić go, jeśli się da, do zgody.
— Rzeczywiście prosił cię o to?
— Tak. Nie mówił wprawdzie wyraźnie, nie chcąc ręki wkładać w cudzą ranę, teraz jednak wiem już, co miał na myśli. Jeśli pozwolisz, wywiążę się chętnie z tego polecenia.
— Raczej nie czyń tego, effendi! Próba się nie uda i mogłoby się wszystko popsuć. Gdybyś nie był chrześcijaninem, to byłaby inna sprawa! Jako posła od walego przyjmie cię ojciec u siebie, ale skoro tylko dowie się, że jesteś chrześcijanin, wyszczuje cię z domu psami.
— O to się nie boję, gdyż niosę mu wesołą wiadomość, na którą czeka daremnie od lat piętnastu.
— Od lat piętnastu? To chyba do jego pensyi odnosi się ta wiadomość?
— Tak. Przyznano mu ją, a ja mam przy sobie całą kwotę z procentami i procentami od procentów za lat piętnaście.
— Co za szczęście, co za szczęście! Mój ojciec został pustelnikiem i mizantropem nietylko z gniewu o to, że mu odmawiano wypłaty, lecz także dlatego, iż był tak ubogi, że bez pensyi zaledwie zdołał wyżyć. Ja sam dzieliłem się z nim moim żołdem, który potem utraciłem. Tak, teraz także już wierzę, że przyjmie cię uprzejmie i że będziesz mógł pomówić z nim o mnie. Daj Boże, żeby to odniosło jaki skutek!