Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/562

Ta strona została przepisana.

cem. Pod nimi stał między oliwkami i morwami domek, otoczony murem dokoła. Dalej w głąb czernił się horyzont smugą lasu. Kyzrakdar wskazał na dom i powiedział:
— Tam mieszka mój ojciec, pustelnik. Możesz się tam łatwo dostać pomiędzy zagonami tytoniu i szafranu. Gdyby wyjątkowo brama była otwarta, nie wchodź na dziedziniec, bo psy by cię rozdarły. Zapukaj w miednicę, wiszącą przed bramą!
— Dobrze. A gdzie ty będziesz tymczasem?
— Pojadę do lasu, który widzisz tam dalej, jeślibyś mnie potrzebował, zawołaj, a ja cię zobaczę, gdy będziesz nadchodził. Jeśli dziś nie dasz znaku, to przypuszczę, że przenocujesz jako gość u ojca i zwrócę już jakoś na siebie twoją uwagę.
— Nie masz co jeść, a nie jedziesz do miasta. Będziesz głodny tutaj.
— Gdyby miasto nie było zapełnione pielgrzymami, pojechałbym do narzeczonej, ale na to będę mógł się odważyć dopiero, gdy wieczór nastanie. Głodny nie będę, bo na polach rośnie dość melonów, którymi się nasycę. Niech cię Bóg wspiera w twoich zamiarach!
Uścisnął mnie za rękę i odjechał ku lasowi, ja zaś zwróciłem konia pomiędzy zagony, aby się dostać do domu.
Stał on samotnie w skwarze słonecznym, a z koron drzew, wychylających się zza muru, zwieszały się powiędłe liście. Mur był bardzo wysoki i gruby, a w przedniej części znajdowały się drewniane wrota, teraz zamknięte. Obok nich wisiała na murze mała miednica z młotkiem. Zapukałem, a za murem odezwało się natychmiast szatańskie wycie psów, które trwało z pięć minut, a umilkło dopiero na wołanie jakiegoś głosu ludzkiego. Potem ten sam kobiecy głos zapytał, czego żądam.
— Czy były mir alaj Osman Bej jest w domu? — odrzekłem.
— Ktoś ty?