Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/565

Ta strona została przepisana.

bramę kilku niezrozumiałymi dla mnie ruchami i wymówił kilka słów do trzech olbrzymich psów, stojących na czatach, na skutek czego odeszły. Starzec z kaprawemi oczyma wziął mego konia i poszedł za swoim panem do wnętrza, urządzonego tak ubogo, że nie zasługiwało na nazwę domu. Jedynem urządzeniem izby, do której wstąpiliśmy, był stary dywan. Na tym dywanie usiedliśmy.
To ubóstwo może być miarą tego, w jaki zachwyt wpadł pustelnik, kiedy mu wyliczyłem pensyę za piętnaście lat razem z procentami i procentami od procentów. Rozpływał się z rozkoszy, pobiegł zawiadomić o tem żonę i wrócił, by mi oznajmić, że muszę być jego gościem i pójść z nim do miasta w celu powitania poszczególnych gromad pielgrzymich i poświęcenia świętej chorągwi.
Niebyła to oczywiście owa słynna chorągiew, którą corocznie wiozą do Mekki na białym wielbłądzie, mimoto zdjęła mnie ochota, żeby skorzystać z zaproszenia.
Najpierw ugoszczono mnie pośpiesznie tem, co w chacie było najlepszego, t. j. mlekiem i kilku owocami. Podczas tego obchodził się abdal ze mną z taką uprzejmością, na jaką stać takiego odludka, czyli z żadną. Tylko na chwilę okazał swoją radość, poczem znów wróciła mu dawna sztywność. Rozmowy właściwej nie było, a o synu niepodobna było także teraz zaczynać. Na pół syty zaledwie musiałem pójść z nim do miasta. Była to nora, w której było właśściwie więcej rumowiska i zwalisk, aniżeli kamieni, więcej upojonych duchowo Mahometan, niż ludzi.
Przyjęcie nadchodzących po sobie gromad pielgrzymich składało się przeważnie z ryku „Allah “, a o poświęcaniu chorągwi wolę wcale nie wspominać. Ludzie byli wprost wściekli z religijnego zapału; wrzeszczeli jak tygrysy, ranili się, ażeby prorokowi krew swoją poświęcić i popełniali rozmaite inne waryactwa, które budziły istną odrazę. Toteż ucieszyłem się, kiedy o zmierzchu wezwał mnie abdal, ażebym z nim poszedł