Zwróciwszy się ku jezioru, dostaliśmy się tam w kwadrans. Nie był to szot, lecz — jak zauważyłem słusznie — birket el fehlatn. Hassan wyprzedził nas, nie mogąc się doczekać kąpieli. Przybywszy na brzeg, odwrócił się, jakby z rozczarowaniem.
— Sidi, to nie jest woda do kąpieli, lecz bahr el thud[1], a popatrz, tam leży duar o przeszło dwudziestu namiotach, które użyczą nam cienia!
Istotnie między górną częścią jeziora a wzgórkiem zobaczyłem szereg namiotów, pomiędzy którymi leżały konie i wielbłądy. Inny oddział wielbłądów, w liczbie pięciu, obgryzał mięsiste liście krzaków, które wpływ wody wywabiał z nędznego gruntu. Poznałem na pierwszy rzut oka, że nie były to zwykłe juczne wielbłądy, jakie można dostać po czterysta piastrów za sztukę, lecz bez wyjątku wierzchowe, prawdziwe hedżiny, za które płaci się po kilka tysięcy piastrów. Były to może nawet biszarin hedżiny, najszlachetniejsza rasa wielbłądów, które bez żadnych wymagań dla siebie potrafią przez cały tydzień robić po czternaście do piętnastu mil dziennie. U Tuaregów spotyka się nawet wielbłądy, które mogą jeszcze więcej dokonać. Poznałem tę rasę po zgrabnych kształtach, po rozumnem oku, szerokiem czole, zwisającej dolnej wardze, krótkich, stojących uszach, krótkim, gładkim włosie i jego barwie, która u tych wielbłądów bywa biała, jasnoszara, a czasem płowa lub plamista, jak u żyrafy.
Te drogocenne zwierzęta nie należały pewnie do tej biednej wsi, lecz były własnością obcych Beduinów, bawiących w duarze w gościnie.
Zbliżyliśmy się do duaru.
Dla właściciela pierwszego namiotu, obok którego przejeżdżaliśmy, byłoby obrazą nie do przebaczenia, gdybyśmy dopiero w którymś z dalszych szukali byli przyjęcia. Mieszkaniec stepu jest z urodzenia złodziejem i rabusiem, ale gościnność jest dlań tak wysoką świę-
- ↑ Morze robactwa.