Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/571

Ta strona została przepisana.



III.

Kyzrakdar najadł się rzeczywiście melonów, ale ja byłem głodny. Przybywszy tedy do miasta, poszedłem do jedynego piekarza, który się tam znajdował, aby kupić co do zjedzenia. Pielgrzymi jednak tak wyczerpali jego zapasy, że właściwie nic już na sprzedaż nie miał. Szczęściem widział mnie z abdalem, a uważając mię za jego przyjaciela, odstąpił mi z czystej grzeczności wschodni, a więc niestrawny, placek. Potem ruszyliśmy dalej, gdyż mój towarzysz nie chciał zatrzymywać się dłużej w Urumdżili.
Byłbym chętnie gdzieś noc spędził po drodze, lecz on poradził mi jechać prosto do Kaisarijeh, ponieważ tutaj wszędzie go znano. Nie chcąc narażać go na nieprzyjemności, przystałem na jego radę.
Droga wynosiła sześć mil, co dla naszych koni nie było łatwem zadaniem, ponieważ należał im się tej nocy spoczynek. Droga wiodła przez Kizil Irmak, gdzie trzeba było przeprawiać się promem.
Gdyśmy stanęli nad rzeką, przewoźnik nie spał, gdyż przez całą noc przybywali pielgrzymi, których musiał przewozić. Wielu pielgrzymów spało grupkami na brzegu, czekając ranka. Prom zbudowany był ze skór nadętych, wymoszczonych trzciną. Wraz z nami w siadło kilku pielgrzymów. Już miał przewoźnik odbić od brzegu, kiedy nagle jeden z nich zawołał:
— Stać! Czy chcecie obrazić Allaha i proroka, jadąc z es sabbi, z przeklętym? Oto stoi pośród was! Niech go Allah potępi!
Wszyscy odsunęli się od niego, kilku splunęło nań i odeszli na brzeg. Tylko dzięki ordynarnemu