Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/576

Ta strona została przepisana.

Uczyniłem zadość temu żądaniu i zdałem sprawę obszernie. Na końcu wspomniałem o owych dwu jeźdźcach, spotkanych przy pierwszych domach Urumdżili i wziętych przezemnie za Arnautów. Kadi przysłuchiwał mi się uważnie, przeczytał jeszcze raz tenbih, uderzył ręką w papier i rzekł:
— Twoje opowiadanie i ten tenbih dowodzą wszystkiego. Człowiek, któremu wali z Engyrijeh powierzą tak wielką sumę, nie może być opryszkiem. Każę przyjść pustelnikowi.
Skinął na jednego z policyantów, którzy nas sprowadzili i byli z nami w środku. Człowiek ten odszedł, a w kilka chwil zjawił się z mir alajem. Ujrzawszy nas, rzucił się starzec najpierw na swego syna, uderzył go prawą pięścią (lewą rękę miał na temblaku) w twarz i krzyknął:
— Przeklęty odszczepieńcze, psie, ograbiający własnego ojca! Niech cię Allah roztrzaska! Dawajcie pieniądze! Gdzie je macie? Podzieliliście się nimi!
Potem przyskoczył do mnie, stanął przedemną, wyciągnął pięść i zawołał:
— Zdrajco, kłamco, morderco, powiedz natychmiast, gdzie są, bo będzie zaraz po tobie! Przed domem stoją setki pobożnych pielgrzymów, którzy cię rozszarpią, jeżeli się nie przyznasz!
Ja oczywiście nie odpowiedziałem, a kadi huknął nań, zamiast na mnie:
— Milcz, półgłówku! Ten effendi to sławny uczony z Frankistanu, nie złodziej. On cieszy się zaufaniem naszego słynnego Said Kaleda i ani mu przez myśl nie przeszło porywać się na twoje piastry!
— To on, ja wiem na pewno! — odrzekł furyat. — Chciał mnie zastrzelić, lecz zranił mnie tylko w rękę. Kula przeszła mi przez mięsień i spłaszczyła się na ścianie. Ja mam z sobą świadka, który może dowieść, że ten pies chrześcijański z Frankistanu miał w kieszeni wielkie, a zatem moje pieniądze.
Stary przedstawił kadiemu stan faktyczny i musiał