Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/577

Ta strona została przepisana.

to jeszcze raz powtórzyć w naszej obecności. Rzecz miała się następująco: W godzinę po naszem oddaleniu się poszedł stary spać, a pieniądze, po przeliczeniu ich przed żoną, schował do szafki. Szafka ta stała na dywanie sypialnym pomiędzy nim a żoną. Wkrótce po zaśnięciu obudził go szmer, sięgnął więc do szafki i pochwycił rękę człowieka, który chciał szafkę ukraść. Nastąpiło mocowanie się, przyczem pokazało się, że było tam dwu włamywaczy. Jeden z nich umknął z szafką, a drugi przytrzymał starca; potem uciekł, a widząc, że go ścigają, wystrzelił z pistoletu. Strzał zranił pustelnika i odstraszył od dalszego pościgu. Złodzieje niewątpliwie wleźli przez mur i podpatrzyli go, gdy liczył pieniądze. Drzwi domu nie miały zamków, a włamanie udało się złodziejom dzięki temu, że ja pozabijałem psy.
Pustelnik pokazał spłaszczoną kulę pistoletową, tymczasem ani ja, ani kyzrakdar nie mieliśmy pistoletów. Świadkiem był ów pielgrzym, który zelżył nas na przewozie. Zeznanie jego było dla nas raczej korzystne, gdyż przez nie dowiedliśmy, że w chwili dokonania rabunku, byliśmy już dawno za rzeką. Mimoto obstawał starzec przy swojem. Przysiągł, że jesteśmy złodzieje, lecz kadi skarcił go ostro i kazał mu się oddalić. Gdy mimoto lżył mnie dalej, zagroził mu kadi natychmiastowem uwięzieniem i bastonadą, jeśli powie mi jeszcze jedno obelżywe słowo. Wskutek tego zwrócił całą swoją złość wyłącznie przeciwko synowi, za którym się kadi nie ujął. Nie powiedział on do kyzrakdara wogóle ani słowa. Dla niego, jako prawowiernego mahometanina „przeklęty“ wcale nie istniał.
— Sabbi, ohydny sabbi, ograbiłeś i okradłeś własnego ojca! — krzyczał stary, bijąc syna po twarzy i plwając na nią. — Allah parczalamah, niech cię Allah roztrzaska! Nie wiem, czy kiedy niebo mi się dostanie, bo jesteś moim synem i pozbawiłeś mnie szczęśliwości wiecznego życia, rozkoszy raju! Oby cię szatan pochłonął!
Tak zachowywał się były mir alaj jeszcze przez