Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/578

Ta strona została przepisana.

chwilę. Kyzrakdar jako uwięziony nie mógł się oddalić, a jako synowi nie wypadało mu porywać się na ojca, musiał więc pozwolić na jego słowne i czynne obrazy. Kadi nie przeszkadzał temu i godził się na karę, jaka spotkała odstępcę na inną wiarę. Ale mnie było już tego za wiele. Wstałem, wsunąłem się między ojca a syna i huknąłem na starca:
— Milcz już! Wszystko, co zarzucasz twemu niewinnemu synowi, muszę także ja wziąć do siebie. Czy mam wezwać pomocy kadiego.
To poskutkowało. Starzec odwrócił się od syna do mnie i odparł:
— Tak, ja muszę tu milczeć, gdyż oczy sądu poraziła ślepota, lecz Allah rozsądzi między wami a mną i to dziś jeszcze. Allah parczalamah, niech was Allah roztrzaska!
Odszedł i to jeszcze w sam czas, gdyż kadi poczuł się dotkniętym słowami: „oczy sądu poraziła ślepota“, pozwolił mu jednak oddalić się bezkarnie. Urzędnik ten uznał za swoją powinność przeprosić, że nam się naprzykrzał i uczynił to w sposób wschodni tak rozwlekle, że wypuszczono nas po upływie godziny.
Podczas tego czynił pustelnik, co mógł, ażeby tłum przeciwko nam podjudzić. Kiedy wyszliśmy na dziedziniec, przyjęto nas przekleństwami. Nie mogliśmy się puścić bramą frontową, gdyż dzikie wrzaski na dworze wskazywały wyraźnie na to, co nas czekało. Zwróciliśmy się zatem ku drzwiom tylnym, któremi nas wprowadzono. Dostaliśmy się też do nich, lecz rozgoryczeni ludzie pchali się za nami i kiedyśmy się znaleźli w tylnej uliczce, ujrzeliśmy po prawej stronie gromadę, która na nas czekała i ruszyła ku nam z dzikim wrzaskiem. Na czele jej znajdowali się obydwaj Arnauci! Na lewo była wolna droga, popędziliśmy więc w tę stronę, gdyż jasnem było, że chciano nas zlynchować.
— Trzymajcie niewiernych, przeklętych! — ryczał mob, pędząc za nami. — Wkrótce zastąpiła nam drogę