Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/60

Ta strona została przepisana.

mięso i kuskussu tylko wieczorem, po skończeniu drogi całodziennej. Daj mnie i moim służącym trochę bzissa[1].
Dziewczyna przyniosła bzissa.
— Woda z birket niedobra, sidi. Może wypijesz czarkę wielbłądziego mleka, albo lagmi?[2] — spytała.
— Eddini lagmi, daj mi lagmi, ambr el banat, ozdobo dziewcząt!
Przyniosła skórzany kubek tego orzeźwiającego napoju. Starzec zaczekał, aż wypiłem, a potem spytał:
— Czy zostaniesz parę dni w chacie twego przyjaciela?
— Opuszczę ją, skoro tylko wypocznę.
— Chcesz więc jechać nocą, kiedy brzmią głosy dzikich zwierząt, a pantera rozdziera ludzi i wielbłądy? Pozostań u nas, sidi, gdyż śmierć twoja spadnie na moją duszę!
Musiałem poczciwcowi ułatwić przesłuchanie.
— Pantera mnie nie rozedrze. Czy nie widziałeś szat jej na moich zwierzętach?
— Widziałem szaty pantery i sułtany pantery.
— Widzisz tedy! Zabiłem je przy świetle gwiazd koło Fuhm-es-Sahar.
— Straszliwą panterę z Fuhm-es-Sahar, straszniejszą, aniżeli wszystkie stepowe pantery? Sidi, ty jesteś bohaterem, jesteś wielkim wojownikiem! Ilu ludzi było przy tobie?
— Nikt. Sam jeden rozmawiałem z obiema panterami.
— Sam jeden? Allah akbar, Bóg jest wielki, a ty jesteś towarzyszem emira el Areth, który utonął w Wedel-Kantara!
— Jestem Frankiem, jak on, i mam strzelbę, która mówi te same słowa.

— Jesteś Frankiem i myśliwcem, jako emir el Areth? W takim razie muszę ci powiedzieć coś, co duszę twoją ucieszy!

  1. Chleb z mąki i suszonych daktyli.
  2. Soku daktylowego.