Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/61

Ta strona została przepisana.

Spoważniał nagle i przystąpił tuż do mnie z tajemniczą miną. Zwinąwszy dłonie, przyłożył mi je do ucha, a z drugiej strony swoje usta i mówił głosem tak cichym, że go ledwie rozumiałem:
— Czy znasz assada, wzburzyciela?
Skinąłem głową i czekałem z ciekawością.
— Czy znasz assad-beja, dusiciela owiec? — zapytał w ten sam sposób.
Skinąłem głową powtórnie, a on mówił dalej:
— On szedł już oddawna za naszą trzodą i porwał nam najlepsze zwierzęta. Właśnie ubiegłej nocy zabrał znów wołu dla siebie i swojej żony; aaib aaleihu, hańba mu!
Pojąłem tę cichość szeptu, gdyż Arab czuje nadzwyczajny respekt dla lwa. Dopóki zwierzę żyje, nadaje mu najwznioślejsze i najczcigodniejsze nazwy, ażeby go nie obrazić i nie wyzwać jego zemsty, gdy go jednak zabiją, obrzuca go najbardziej upokarzającemi przezwiskami i lży go, jak tylko może. Obawia się siły i wytrzymałości lwa i pozwala mu się długo ograbiać, zanim odważy się na atak, który u Arabów wobec ich sposobu postępowania kosztuje zwykle kilka żyć ludzkich.
Waleczny zresztą i nieustraszony syn pustyni nie ośmieli się nigdy, jak strzelec europejski, zaatakować lwa w pojedynkę. Zazwyczaj schodzą się wszyscy, zdolni do noszenia broni, mieszkańcy duaru lub dachery[1], wyszukują legowisko zwierzęcia, wywabiają je krzykiem, rykiem, świstem, strzelaniną i kłapaniem, a potem pakują mu w ciało ze swoich długich, niepewnie niosących flint tyle kul, ile tylko mogą. Lew, ranny nawet śmiertelnie, m a zawsze jeszcze tyle życia w sobie i siły, że rzuca się na jednego lub kilku ludzi, aby jeszcze przed śmiercią zemścić się krwawo.

Obawa Arabów przed nim jest nawet tak wielka, że podczas przygotowań do ataku mówią pocichu, bo przypuszczają, że może to usłyszeć i uprzedzić ich.

  1. Wsi, złożonej z budynków.