Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/63

Ta strona została przepisana.

— To być nie może, panie — zaczął się sprzeciwiać memu postanowieniu. — Ja idę także. Nie wolno mi było pójść na pantery, chcę więc przynajmiej dziś spróbować strzelby. Jeżeli jej lew nie zje, to niech skosztuje, jak ja mu będę smakował. Jestem sługą pańskim, moje miejsce tam, gdzie mój pan.
— To chodź — rzekłem, ucieszony tym dowodem odwagi.
Hassan usiłował mnie jeszcze zatrzymać i rozwodził się nad niebezpieczeństwem w najdosadniejszych wyrazach, ale to nic nie pomogło.
— Hamduiillah, dzięki Bogu — zawołał natomiast gospodarz. — Allah jest miłosierny i łaskawy; on przysłał cię tu do nas i pobłogosławi broń twoją, że ocalisz naszych mężów od pazurów zwierzęcia, które jest panem trzęsienia ziemi!
Człowiek na Wschodzie uważa każdego Franka, noszącego strzelbę, za nadzwyczajnego strzelca. Starzec zaś spodziewał się w duchu, że lew rozszarpie mnie i Józefa, zamiast któregoś z jego ludzi.
— Gdzie lew przebywa?
— Wyjdź przed namiot, to ci pokażę, sidi!
Zabrałem broń i wyszedłem za nim.
Od jeziora ciągnęło się ku szczytowi wzgórza rozszerzające się coraz bardziej wgłębienie; było to wyschłe wadi. Szepcąc wciąż jeszcze, wskazał starzec zapełnione skałami łożysko.
— Całkiem na górze, w tem battn el hadżar, w tym brzuchu głazów, ma assad-bej legowisko. Ludzie udali się na górę, by go stamtąd wypędzić. Sidi, idź prędko, żebyś nie przyszedł za późno, bo wtedy nie mógłbyś wysłać go do dżehenny.
— Chodź, Józefie! Byłem swojej rusznicy pewny. Nie zawiodła mnie ona nigdy, a każda wystrzelona z niej kula spełniła swoją powinność. Spodziewałem się, że i dziś nie odmówi mi swej służby.
Aby się jak najrychlej dostać na górną część pa-