Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/69

Ta strona została przepisana.

dnym z ludzi Hedżan-beja i czekał tutaj na posłańca, którego tymczasem trzymano w Algierze, bej el urdi zaś był pewnie tajnym sprzymierzeńcem dusiciela karawan. Nie mogłem tedy skorzystać z gościnności tych ludzi, gdyż należało przypuścić, że będę może musiał przeciwko nim wrogo wystąpić. Postanowiłem więc wyruszyć stąd natychmiast.
Przy pomocy Józefa ściągnąłem z lwa skórę i wróciłem wśród radosnych okrzyków wszystkich mężczyzn do duaru. Szczęśliwe polowanie nie zabrało ani jednego życia ludzkiego, gdyż nawet ci, których lew powalił był na ziemię, doznali tylko skaleczeń, chociaż tak ciężkich, że musiano ich zanieść do wsi.
Wielki Hassan wybiegł na moje spotkanie z objawami radości.
— Ty żyjesz, sidi, jesteś tutaj z powrotem i zabiłeś pana z grubą głową? Hamdulillah, dzięki i chwała Bogu, który ci był ochroną! Drżałem o ciebie, jako źdźbło trawy, kiedy smum przeciąga przez oazę.
— Maszallah, do tysiąca dyabłów, a to porównanie: źdźbło trawy i Dżezzar-bej, dusiciel ludzi! — odpowiedział Józef za mnie. — Czy nie wstydzisz się, Hassanie el Kebihr, czyli wielki zającu? Wyłaź prędzej na wielbłąda, bo ruszamy w dalszą drogę!
Kiedy już chciałem się pożegnać, zaprowadził mnie Uelad Sliman do swoich wielbłądów.
— Sidi, ty nie masz takiego wielbłąda, jakiego ci potrzeba. Twoja ręka ocaliła mnie od śmierci. Przypatrz się temu zwierzęciu! To hedżin, biszarin hedżin, jakiego nie znajdziesz w całej Saheli. Maktub ala salam-tek, zapisany jest na twoje imię. Daruję go tobie!
Wyobrażałem sobie, że to dar zbyt kosztowny, jak na stosunki tego człowieka i chciałem się sprzeciwić jeszcze z tego powodu, że musiałem w przyszłości narazić się na jego nieprzyjaźń, on jednak skinął na mnie, jak władca udzielny, ażebym milczał i wydobył potem koral osobliwego kształtu.
— Nauczyłeś się trzymać usta zamknięte. Weź tę