Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/81

Ta strona została przepisana.

Gwiazdy wskazują mu drogę, a po długości cienia oznacza on czas. W tem ma taką wprawę, że bardzo rzadko się myli.
— To chodź na spotkanie moich ludzi!
— Woda mi się kończy, sidi!
— Znajdziesz u mnie tyle, ile ci trzeba!
Udał się za mną, a niebawem ujrzeliśmy Józefa i Hassana, którzy zrozumieli mój znak i zachowali kierunek drogi. Zdziwili się niemało, widząc, że towarzysza znalazłem w pustyni.
— Maszallah, do tysiąca dyabłów! — rzekł Korndorfer. — Cieszę się, że dostajemy towarzysza! Kto jest ten czarny?
— Abu billa Beni, który nas zaprowadzi do Babel-Ghud.
Na to ściągnęły się ponuro brwi Hassana.
— Kim jest ten Tebu, że chce znać drogę lepiej, niż Hassan Wielki, którego wszystkie dzieci pustyni nazywają Dżezzar-bejem, dusicielem ludzi? Jaka matka go urodziła i ilu poprzedziło go ojców? Niechaj on sobie pójdzie, gdzie mu się podoba, sidi; ja zaprowadzę cię do Bab-el-Ghud i bez niego. Popatrz na jego włosy, policzki i usta; czy to prawdziwy potomek Izmaila, prawdziwego syna praojca Abrahama?
Tebu patrzył mu w oczy ze spokojnym uśmiechem.
— Nazywasz się Hassan el Kebihr i Dżezzar-bej, dusiciel ludzi? Ucho mego dżemela nie słyszało jeszcze nigdy tych imion. Jak się nazywa twój szczep i ferkah?
— Jestem Kubaszi z ferkah en Nurab. My zabiliśmy panterę i żonę pantery, oraz assad-beja, a kogo ty zabiłeś? Jesteś ojcem bez synów i Tebu bez odwagi. Ja poprowadzę sidi, a ty możesz się trzymać ogona mego wielbłąda! Tebu nie stracił równowagi i po tej obeldze.
— Jak ci na imię? — spytał.
— Ono większe, niż liczba twoich krewnych i dłuższe od twej pamięci. Nazywam się: Hassan-Ben-Abulfeda-Ibn-Haukal al Wardi-Jussuf-Ibn-Abul-Foslan-Ben-Ishak al Duli.