Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/83

Ta strona została przepisana.

uderzył tak silnie pięścią w rękojeść noża, unoszącego się jeszcze nad łydką, że ostra stal wbiła się po jednej stronie łydki, a drugą wyszła.
Hassan zerwał się ze strasznym okrzykiem.
— Be issm lillahi ia kir, na miłość Boga, drabie, czy zwaryowałeś? Co tobie do mojej nogi? Czy to twoja łydka, czy moja? Ty wszo, ty pchło, ty jeżu, ty ojcze jeża, ty stryju i wuju ojca jeża! Czy pożyczyłem ci nogi, żebyś na mojej łydce pokazywał, jaki jesteś waleczny, ty giaurze, ty synu i wnuku giaurski, ty... ty... ty Jussefie-Koh-er-darb-Ben-Koh-er-darb-Ibn-Koh-erdarb el-Kah-el-brunn!
Ten wybuch wściekłości był okropny, a ja mimo to musiałem się roześmiać na widok olbrzyma, który z nożem w łydce wykonywał najdziwaczniejsze skoki na jednej nodze i pomimo złości nie odważył się porwać na Korndorfera.
— Maszallah, wstydźże się do głębi duszy, ty Dżezzar-beju, ty dusicielu ludzi! — odrzekł Józef, który chciał Araba tylko lekko zadrasnąć, tymczasem z powodu tego, że był bardzo silny, wbił mu nóż za daleko. — Chodź tu, trzeba nóż wyjąć!
Pochwycił Kubaszego i z towarzyszeniem nowego ryku wyciągnął mu nóż z rany. Gdy Hassan zobaczył krew, padł jak długi i szeroki na ziemię, a powrócił do przytomności dopiero po owinięciu rany. Widok krwi własnej wywarł na nim takie wrażenie, że głośny gniew ustąpił miejsca milczącej złości, do czego zresztą może także przyczynił się niemało wstyd.
Józef otrzymał oczywiście naganę, którą przyjął bez wielkiej skruchy, poczem ruszyliśmy w dalszą drogę po tej szczególnej przerwie.
Zatrzymawszy się wieczorem między ławicami, rozbiliśmy namioty, a po ułożeniu rogóż, nakarmiliśmy zwierzęta. Po skromnej wieczerzy, która składała się z garści mąki, kilku daktyli monakhir i z kubka wody, udaliśmy się na spoczynek.
Rozumie się samo przez się, że postanowiłem, by