Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/86

Ta strona została przepisana.

— Odmówiłbyś ją, ale nie potrafisz. Czy sądzisz, że muzułmaninowi nie wolno posłuchać chrześcijanina? Czemuż tedy zostałeś moim sługą? Nie uważasz za zbrodnię pić ma-el-cat, ale tego nie zaprzeczysz, że mi ją ukradłeś. Koran karze złodzieja, a ciebie także kara spotka!
— Czy ty możesz karać prawowiernego, sidi? Udaj się do kadiego![1]
— Ja nie potrzebuję twojego kadiego!
Hassan był tylko naszym przewodnikiem, a ponieważ nadzór nad pakunkami należał do Korndorfera, przeto Kubaszi nie wiedział, co baryłka zawierała jeszcze oprócz spirytusu. Wziąwszy nóż, rozciąłem po chwili górne obręcze, a po odbiciu denka podsunąłem dusicielowi pod nos brzydko wyglądające, a jeszcze gorzej woniejące robactwo.
— Oto twoja ma-el-cat, Hassanie! On zaś rozstawił nogi, podniósł w górę ręce z rozszerzonymi palcami i zrobił minę, w której odbiły się wszystkie znajdujące się w naczyniu poczwary.
— Bismillah, sidi, co ja wypiłem! Allah inhal el ruszar, niech Allah zniszczy tę beczkę, gdyż w gardle robi mi się tak, jak gdybym połknął całą dżehennę z dziesięciu milionami duchów i dyabłów!
— To jest pierwsza część twojej kary, a drugą niech będzie rana, którą wczoraj zadał ci Jussuf. Wobec tego rachunek nasz wyrównany!
— Sidi, rana nie jest tak zła, jak ma-el-cat. Patrz, ona mnie już za chwilę zabije!
Nie chciałem dłużej paść się smutnym widokiem Dżezzar-beja i rozkazałem Józefowi, który zbudziwszy się, tymczasem był wstał, żeby przełożył okazy do beczułki, którą na szczęście miałem ze sobą w zapasie. Ta była już z pewnością bezpieczna przed atakami Hassana, któremu nie rychło przyszedł apetyt na kroplę rozweselenia.

Ruszywszy w dalszą drogę, jechaliśmy aż do połu-

  1. Sędziego.