Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/92

Ta strona została przepisana.

mieszka w niebie. On ma wszelką władzę, a my jesteśmy jego dzieci.
— Ale żaden ben Arab byłby nie powiedział do khabira takich słów, jak były twoje. Anioł śmierci unosił się nad twoją głową. Ty jesteś mocny i śmiały, jak sidi Emir, Behluwan-bej.
— Jeden odważny palec więcej wart, niż dwie ręce, pełne broni. Ty jesteś także dzielny i wierny. Powiem o tem sidi Emirowi. Czy w Bab-el-Ghud znajdziemy wodę?
— Są tam dwa ukryte źródła, z których może się napić dziesięć wielbłądów.
— W takim razie kaffila będzie mogła się trzymać, dopóki pomoc nie nadejdzie, jeśli Hedżan-bej jej nie zniszczy.
— Co zrobisz, by ją ocalić?
— Muszę wpierw zapytać o to moją duszę. Czy sidi Emir jest w Bab-el-Ghud?
— On tam czeka, ponieważ wie, że masz nadejść. Nie wiedząc jednak, kiedy to nastąpi, mógł się na krótki czas oddalić.
— Czy kaffila dojdzie do wrót ławic?
— Nie. Khabir poprowadzi ją w bok między ła wice i tam na nią napadną.
Ja także z ważnych powodów domyślałem się tego samego i zacząłem się zastanawiać nad tem, jakby można najpewniej ocalić karawanę, oraz dostać rozbójnika w swe ręce.
Mogłem poprostu zastrzelić khabira i szecha-eldżemali. To jednak było wobec Arabów rzeczą niebezpieczną, dopóki nie miałem silnych dowodów, że przewodnik jest sprzymierzeńcem Hedżan-beja. W ten sposób więc na razie byłbym nie doszedł do zamierzonego wyniku. Należało pochwycić beja celem uwolnienia Renalda Latréaumonta i starać się zetknąć z Emerym jeszcze przed zrobieniem jakiegoś stanowczego kroku.
Tymczasem doścignęli nas Józef i Hassan. Kazałem im zachować dla nas jeden wór z wodą, a resztę zapasu rozdzielić między członków karawany. Wielki Hassan