Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/99

Ta strona została przepisana.

trysnęła mu z nosa, ust i policzka. Zbiegły posłaniec, który stał obok niego, zmierzył do mnie w tej chwili ze strzelby, lecz ja uprzedziłem go i, podnosząc rewolwer do jego czoła, wypaliłem.
— Czy znasz ten strzał o migdał wyżej nad nasadą nosa, ty dusicielu karawan? Ty jesteś bratem Hedżanbeja, a ja jestem bratem Behluwan-beja. Idź do dżehenny i donieś szejtanowi, że gum pójdzie za tobą!
Drugi mój strzał ugodził go w to samo miejsce na czole, trzeciego powaliła kula Korndorfera, a czwartemu Tebu przebił pierś włócznią.
To wszystko było dziełem kilku sekund, wskutek czego khabir i szech-el-dżemali nie zdołali nawet zrobić użytku z broni. Następnie wymierzyłem z rewolweru także do nich.
— Oddajcie broń, bo przysięgam na brodę proroka, że was pożre kula Behluwan-beja!
Na dany znak przystąpił do nich Korndorfer i rozbroił ich.
— Zwiąż ich, by nie uciekli!
On uczynił to bez przeszkody z ich strony. Behluwan-bej wywarł na nich tak samo piorunujące wrażenie, jak Hedżan-bej na członków karawany. Teraz mogłem rozpocząć przesłuchanie.
— Zsiądźcie ze zwierząt, ludzie, i posłuchajcie, jak Frank odbywa sąd nad rozbójnikami i zdrajcami pustyni!
Poszli za moim rozkazem i stanęli kręgiem dokoła mnie i obwinionych. Aż dotychczas krył się Hassan za innymi, teraz jednak odzyskał odwagę. Wyciągnął długi pałasz, zabytek prawdopodobnie jeszcze z arsenału Metuzalema, stanął z możliwie najbardziej odstraszającą miną cerbera przed jeńcami i przemówił grzmiącym basem:
— Posłuchajcie słów moich i głosu mego, wy rozbójnicy, mordercy, łotrzy, draby, hołoto, potomkowie hołoty i ojcowie hołoty! Jestem Kubaszi ze słynnego ferkah en Nurab, a imię moje brzmi: Hassan-BenAbulfeda-Ibn-Haukal al Wardi-Jussuf-Ibn-Abul-Foslan--