Strona:Karol May - Przed sądem.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

rzyć, lecz Halef stawił mu czoło, kierując weń karabin i rzucając ostrzegawczo:
— Precz z flintą, wpakuję ci bowiem kulę w łeb. Byłżebyś tak wielkim łotrem, aby posłać nas tam, skąd sam pochodzisz? Drałuj precz — bo przypalimy wam pięty!
Ponieważ i ja przyłożyłem swój sztuciec do strzału, żaden z nich nie odważył się dać ognia. Ale wściekłość Pedera była tak wielka, że, mimo wycelowanych doń karabinów, krzyknął:
— Nie myślcie, psy, że będzie wam darowane to, coście zrobili! Złapiemy was kiedy indziej. Wytniemy z waszej skóry pasy i zaćwiczymy was na śmierć. Niech Allah zmiażdży wasze kości!
I pognali dalej. Halef nie mógł, oczywiście, puścić tej pogróżki mimo uszu.
— Oby djabeł ugotował twoje gnaty i dał swej praprababce do zjedzenia jako bulamadż es suwehd![1]! — zawołał.

Potem zwrócił się do mnie z uśmiechem:

  1. Kompot śliwkowy.
124