— Przypuszczam, że są tam ludzie, którym nie chciał się pokazać. Czy nie domyślasz się, jacy to ludzie?
— Domyślać się? Ja? Sihdi, wiesz przecież, że przenikam odrazu wszystko, co tylko zjawi się przed memi oczyma. Ale nie mogę widzieć rzeczy, które są ukryte przed moim wzrokiem! Dlatego wszelkie domysły pozostawiam tobie; od tego zwyczaju nie odstąpię i w tym wypadku. Zatem powiedz — co to za ludzie?
— Nie mogę twierdzić z pewnością, ale sądzę, że moje przypuszczenia są trafne. Jestem mianowicie zdania, że karwan-i-Piszkhidmet baszi obozuje w khanie. Ludzie tej karawany znają Pedera, dlatego też wysłał Sefir dwóch gońców, aby go ostrzec. I bez tego ostrzeżenia ma się na baczności, to też pojechał okólną drogą. Teraz szuka Sefira, aby mu zameldować, że Piszkhidmet baszi jest już blisko i że napad można już przypuścić.
— Sihdi, czy nie sądzisz, że musimy ostrzec tych ludzi?
— Tak, to nasz obowiązek. Mam nadzieję, że nam uwierzą.
Strona:Karol May - Przed sądem.djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.
126