i z tamtej strony znaleźć się plecami do mnie?
— Nie; ale warto było tę sprawę omówić.
— Pzypuszczasz więc, że wcale nie zsiądziemy?
— Będziemy, prawdopodobnie, musieli zleźć z koni, ale do budynku nie wchodzimy w żadnym razie i od koni nie oddalamy się ani na chwilę. Trzymamy cugle zawsze w ręku.
— Przecież jesteśmy zaskarżeni. Zechcą nas przesłuchać, a nie możemy z końmi wejść do wnętrza... Ach, nie chcesz wcale wchodzić do mehkeme!
— Nie. Kto chce nas przesłuchać, musi wyjść do nas.
— Musi wyjść, musi! Czy chce, czy nie chce! O, sihdi, kochany sihdi, jakże się cieszę! Jest to jeszcze jeden przypadek, jeszcze jedna sposobność okazania tego, że zwykliśmy robić tylko to, co nam się podoba. Jestem ciekaw, niezwykle ciekaw, co z tego wszystkiego wyniknie. Być może, dojdzie do tego, że zrobimy użytek z broni!
Strona:Karol May - Przed sądem.djvu/59
Ta strona została uwierzytelniona.
59