— Milcz! — rozkazał. — Za to, że mnie obrażasz, dostaniesz tyle razów, że...
— Ciszej! — przerwałem mu najmocniejszym tonem. — Teraz mówię ja — masz więc spokojnie słuchać, aż skończę! Daję ci moje słowo: jeżeli jeszcze raz mi przerwiesz, wjadę na twój fotel i strącę cię pod nogi mego konia. Chcesz nas skazać, nie pytając, kim jesteśmy. Ja jednak zapytuję cię: kim jesteś? Chyba nie tutejszym namiestnikiem? Bo gdybyś był nim, miałbyś choć słabe pojęcie o tem, jak przeprowadzić śledztwo. A że nie masz o tem wyobrażenia, nie mogę cię uważać za wysokiego urzędnika administracji. Coby to było z państwem padyszacha, gdyby pozwolił tak nieoświeconym ludziom rządzić w jego prowincjach. Pokaż więc, kim i czem jesteś, nim zażądasz, abyśmy odpowiadali na twe pytania! Narazie skończyłem. Możesz teraz mówić — do chwili, kiedy zażądam głosu!
Panowała głęboka cisza. Ci ludzie nie widzieli nigdy nic podobnego. Chrze-
Strona:Karol May - Przed sądem.djvu/99
Ta strona została uwierzytelniona.
99