Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/103

Ta strona została skorygowana.

— Zostać razem, robić przygody, wykopywać, posyłać fowling-bulle, Traveller-Club, Londyn, yes!
— To pięknie, master Lindsay! Ale my mamy co innego do czynienia.
— Co?
— Znacie powód naszej podróży do Amadijah?
— Znam. Ładny powód, dzielny powód, przygoda! Zabrać master Amada el Ghandur. Zabiorę razem.
— Sądzę, że nie przynieślibyście nam wiele pożytku.
— Nie! Czemu?
— Umiecie tylko po angielsku.
— Mam tłumacza.
— Chcecie go wciągnąć do tajemnicy, czy może nawet mówiliście już z nim o tem?
— Ani słowa!
— To dobrze, sir, gdyż bylibyśmy narażeni na niebezpieczeństwo. Muszę wam wyznać, że życzyłem sobie zobaczyć was później dopiero.
— Wy? Mnie? Well, odchodzę! Sądziłem, że wy mój przyjaciel. To jednak nie, więc odchodzę! Jadę do... do...
— Gdzie pieprz rośnie, zresztą nigdzie indziej! Rozumie się samo przez się, że jesteście moim przyjacielem, a ja jestem waszym; musicie jednakowoż sami przyznać, że zaszkodzicie nam.
— Zaszkodzę? Czemu?
— Wpadacie bardzo w oczy!
— Well, więcej nie wpadać. Co mam zrobić?
— Hm, to w najwyższym stopniu niemiła afera! Odesłać was nie mogę, tu was zostawić nie mogę; muszę was zabrać; inaczej nie pójdzie!
— Pięknie, bardzo pięknie!
— Musicie jednak do nas się stosować.
— Stosować? Well, będę!
— Napędzicie swego tłumacza i kawasa.
— Muszą precz, do djabła, precz!
— I to ubranie musi pójść precz!
— Precz? Ah! Gdzie?
— Precz, całkiem precz. Musicie się ubierać, jak Turek albo jak Kurd.
Spojrzał na mnie wzrokiem nie do opisania, zupełnie tak, jak gdyby przypuszczał, że mogę zażądać odeń zje-

91