wijając dzirytem. Orkiestra składała się z fletu, pewnego rodzaju skrzypiec i z dwóch tamburynów. Wodzirej wydał głośny okrzyk na znak rozpoczęcia. Sztuka jego tańca polegała na rozmaitych ruchach rąk i nóg, wykonywanych na jednem miejscu. Krąg kobiet naśladował te ruchy. Nie zauważyłem, żeby podstawą tego tańca była jakaś myśl, jakaś idea, mimo to jednak sprawiały te kobiety w swoich kraciastych turbanach, ze zwisającemi z nich długiemi welonami i w ruchłiwem oświetleniu pochodni widok wcale przyjemny.
Po ukończeniu tego prostego tańca, zaznaczyli mężczyźni swe zadowolenie głośnem mruczeniem, ja zaś wydobyłem naramiennik i zawołałem do siebie córkę naczelnika, która mi usługiwała przy kolacji. Naramiennik składał się z żółtych szkiełek i łudząco naśladował ów dymny, na pół przezroczysty bursztyn, tak ulubiony, poszukiwany i drogi na Wschodzie. W kramiku europejskim zapłaciłbym za to pięćdziesiąt do sześćdziesięciu groszy, radość jednak, jaką nim tu sprawiłem, ceniono daleko wyżej.
Dziewczyna przyszła. Wszyscy mężczyźni słyszeli, że wołałem ją do siebie i wiedzieli, że idzie o pochwałę. Musiałem się o to postarać, żeby przynieść zaszczyt moim wychowawcom.
— Chodź tu, najmilsza córo Kurdów Missuri! Na twojem licu płonie światło szefag[1], a twarz twoja miła jest jako kielich sumbulu[2]. Długie sploty twych włosów wonieją jak tchnienie gulilik[3], a twój głos dźwięczny jako śpiew bulbuli[4]. Jesteś dzieckiem gościnności i córą bohatera, a zostaniesz żoną mądrego Kurda i dzielnego wojownika. Twoje ręce i stopy rozradowały mię tak, jak kropla spragnionego orzeźwia. Weź ten bazihn[5] i wspomnij mnie, ilekroć tem się ozdobisz.
Pokraśniała z radości i zakłopotania, nie wiedząc, co ma odpowiedzieć.
— Az khorbane ta, hodia — jestem twoją własnością[6], władco — szepnęła wkońcu.
Było to pozdrowienie, używane przez kobiety kurdyjskie względem dostojnego mężczyzny. Naczelnik także