Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/111

Ta strona została skorygowana.

ucieszył się tak bardzo wyszczególnieniem, jakie córce jego przypadło w udziale, że zapomniał nawet całkiem o orjentalnej powściągliwości i kazał sobie podać dar, aby mu się przypatrzeć.
— O jaki przepyszny, jaki cenny! — zawołał i puścił naramiennik w obieg z rąk do rąk. — To bursztyn, taki dobry i wspaniały, że sułtan nie ma lepszego u fajki. Córko moja, twój ojciec nie może dać ci tak cennego podarka ślubnego, jaki ci dał ten emir. Z ust jego brzmi głos mądrości, a z włosów wąsa jego kapie dobroć. Spytaj go, czy pozwoli, żebyś mu tak podziękowała, jak córka dziękuje ojcu.
Pokraśniała jeszcze bardziej, ale zapytała:
— Pozwolisz, panie?
— Pozwalam.
Nachyliła się ku mnie, siedzącemu na ziemi i pocałowała mnie w usta, a potem w oba policzki i oddaliła się szybko.
Nie zadziwił mnie ten sposób okazywania wdzięczności, gdyż wiedziałem, że dziewczętom kurdyjskim wolno znajomych witać pocałunkiem. Względem osoby położonej wyżej byłoby to obrazą i dlatego, zezwalając na pocałunek, byłem dobrym podwójnie. Naczelnik dał temu wyraz natychmiast.
— Emirze, łaska twa opromienia mój dom, jak światło słoneczne ogrzewa ziemię. Obdarzyłeś łaskawie córkę moją, aby pamiętała o tobie, pozwól, że i ja ci dam coś na pamiątkę, abyś nie zapomniał o Spandareh.

Wychylił się poza krawędź dachu i zawołał słowo „dojan“[1]. W tej chwili zabrzmiało z podwórza radosne szczekanie. Otwarto drzwi, a przez nie zauważyłem, jak ludzie, stojący na dole, rozstąpili się przed psem, aby mógł po schodach dostać się do nas. W chwilę potem stał przed swym panem i łasił się do niego. Był to jeden z owych cennych, żółtoszarych, nadzwyczajnie dużych i silnych hartów, które w Indjach, Persji i Turkestanie aż w głąb Syberji nazywają się slogi. U Kurdów zwie się ta niezwykła rasa tazi. Dopędzają one najszybszą gazelę a nawet dzikiego osła i rącze jak wiatr cziggetaj, nie boją się zaś ani pantery ani niedźwiedzia. Przyznać muszę, że

  1. Sokół.
97