Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/112

Ta strona została skorygowana.

widok tego zwierzęcia napełnił mnie podziwem. Jako pies, był tak samo cennym jak mój karosz, jako koń.
— Emirze — rzekł naczelnik — psy Kurdów Missuri słyną daleko poza naszemi górami. Wychowałem niejednego tazi, z którego mogłem być dumnym, żaden jednak nie dorównał temu. Niech będzie twoim.
— Nezanumie — odrzekłem — ten dar jest tak cenny, że go przyjąć nie mogę.
— Czy chcesz mię obrazić? — zapytał bardzo poważnie.
— Nie, tego nie chcę — poprawiłem się — chciałem tylko powiedzieć, że dobroć twoja większa jest od mojej. Pozwól, że przyjmę tazi, ale ofiaruję ci tę flaszeczkę.
— Co to jest? Kadzidło z Persji?
— Nie. Kupiłem to w Beith Allah, w świętem mieście Mekce, a zawiera wodę ze źródła Cem-Cem.
Zdjąłem z szyi i podałem mu. Był tak zdumiony, że zapomniał sięgnąć po flaszeczkę. Położyłem mu na podołku.
— O, emirze, co czynisz! — zawołał wreszcie zachwycony. — Wnosisz w dom mój najwspanialszy dar, użyczony przez Allaha tej ziemi. Czy to prawda, że mi ją darujesz?
— Weź, dam ci ją bardzo chętnie.
— Niech będzie błogosławiona ręka twoja, niech szczęście stale przebywa, na drodze twojej! Pójdźcie, mężowie i dotknijcie się tej flaszeczki, aby was także uszczęśliwiła dobroć wielkiego emira.
Flaszka poszła z rąk do rąk. Sprawiłem tem radość tak wielką, jak tylko było można. Gdy zachwyt naczelnika w pewnej mierze przeminął, zwrócił się on do mnie i rzekł:
— Panie, ten pies należy do ciebie. Pluń mu trzy razy w pysk i weź go dziś pod swój płaszcz, gdy pójdziesz spać, a nie opuści cię już nigdy.
Anglik widział wszystko, co się działo, lecz nie rozumiał dobrze znaczenia. Zapytał mnie:
— Cem-Cem darował, master?
— Tak.
— Well! Zawsze z tem precz! Woda jest wodą!
— Wiecie, co za to otrzymałem?

98