Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/124

Ta strona została skorygowana.

Miał słuszność; obok mnie stał chart i patrzył na nas oczyma, mówiącemi wyraźnie, że czeka tylko na skinienie, aby się rzucić na Turka.
— Postaw warty pod bramą — odrzekłem mu — a wtedy nikt nie wejdzie, komu nie wolno. O jakim czasie będę mógł mówić z mutesselimem?
— O zmroku.
— Dobrze. Powiedz mu więc, że przyjdę.
— A gdy mię zapyta, ktoś ty?
— To powiesz, że jestem przyjacielem mutessaryfa z Mossul.
Zakłopotał się, my zaś zawróciliśmy i dosiedliśmy znowu koni, aby szukać mieszkania. Było właściwie łatwo je wynaleźć, ponieważ wiele domów stało pustką, nie mogłem jednak zająć któregoś z nich potajemnie.
Jadąc tak i przyglądając się budynkom, natknęliśmy się na olbrzymią marsową postać. Mąż ten stąpał szeroko, jak wóz w dwanaście koni zaprzężony. Bluzę jego i spodnie pokrywał złoty haft, broń miał niemałej wartości, a u cybucha, z którego palił z wielkiem poczuciem godności, wisiało, jak potem naliczyłem, aż czternaście jedwabnych kutasów. Stanął z boku, aby przypatrzeć się memu karoszowi z powagą znawcy w obliczu. Wstrzymałem konia i powitałem go.
— Sallam.
— Aaleikum! — odrzekł z dumnem skinieniem głowy.
— Jestem tu obcy, a nie chcę mówić z birkadżim[1]. Pozwolisz, że się dowiem od ciebie — rzekłem, conajmniej tak dumnie, jak on.
— Mowa twoja powiada mi, że jesteś effendim. Odpowiem na twe pytanie.
— Kto ty jesteś? — Jestem Selim Aga, dowódca Albańczyków, strzegących tej sławnej twierdzy.
— A ja jestem Kara Ben Nemzi, w opiece padyszacha i wysłannik mutessaryfa z Mossul. Szukam domu w Arnadijah, gdziebym mógł przez kilka dni mieszkać; możesz mi jaki wskazać?

Zniżył się aż do okazania szacunku w sposób wojskowy i rzekł:

  1. Człowiek pospolity.
110