Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/126

Ta strona została skorygowana.

— A do kogo należy?
— Do mnie.
— Kupiłeś go, czy wynająłeś?
— Ani jedno ani drugie. Był własnością sławnego Ismaila Baszy i pozostał potem bez właściciela, dopóki ja go nie zająłem. Chodź, pokażę ci wszystko!
Temu dzielnemu dowódcy Arnautów spodobał się widocznie mój bakszysz. Mimo to była mi jego propozycja na rękę, ponieważ jego stanowisko umożliwiało mu udzielanie potrzebnych mi wiadomości. Zsiedliśmy przed domem z koni i weszliśmy do środka. W sieni siedziała w kuczki jakaś stara kobieta i obierała cebulę, przyczem z załzawionemi oczyma żuła odpadłe łupy. Z wieku wyglądała na prababkę wiecznego Żyda, albo na całkiem przez śmierć zapomnianą ciotkę Metuzalema.
— Słuchaj, moja słodka Merzinah, oto sprowadzam ci mężów — przemówił Selim w tonie nader miłym.
Nie mogła nas zobaczyć przez łzy i otarła sobie oczy cebulą, którą w ręku właśnie trzymała, dzięki czemu zalały się łzami w dwójnasób.
— Mężów? — spytała głosem, wydobywającym się, jak mowa ducha, z ust bezzębnych.
— Tak, mężów którzy będą mieszkać w tym domu.
Odrzuciła cebulę i zerwała się z ziemi z młodzieńczą sprężystością.
— Mieszkać? Tu, w tym domu? Czy oszalałeś, Selimie Ago?
— Tak moja luba Merzinah, zostaniesz mejchanedżą[1] tych mężów i będziesz im posługiwać.
— Gospodynią? Posługiwać? Allah kerim! Tyś naprawdę zwarjował. Czy nie mam dość do roboty dzień i noc, aby tylko obsłużyć ciebie. Wypędź ich z miejsca; nakazuję ci.
Zakłopotał się nieco, widocznie „słodka“ i „luba“ Merzinah władała tu potężnie.
— Praca twoja nie zwiększy się, moja gołąbko. Będę dla nieb trzymał kyzlę[2], ona ich obsłuży.

— Kyzlę? — spytała, przyczem głos jej z przytłumionego i głuchego stał się skrzeczącym i zachłystliwym, jak gdyby różowe usteczka lubej gołąbki zmieniły się

  1. Gospodyni.
  2. Dziewczyna, służąca.
112