Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/128

Ta strona została skorygowana.

— Talk. Przestrzegam cię, byś go nie obraziła. Ten drugi jest dowódcą wielkiego ludu, daleko stąd na zachód; a ja jestem emirem tych wojowników, którzy czczą kobiety i dają bakszysz. Jesteś sułtanką tego domu. Pozwól nam go obejrzeć, czy będziemy mogli mieszkać tu przez kilka dni.
— Effendi, mowa twoja pachnie różami i goździkami; twoje usta mędrsze są od pyska tego Selima Agi, który ustawicznie zapomina powiedzieć to, co właściwe, a dłoń twoja jest jako dłoń Allaha, co sieje błogosławieństwo. Czy masz z sobą wielu służących?
— Nie, bo ramię mamy dość silne, aby się obronić. Mamy tylko trzech towarzyszy: służącego, kawasa mutessaryfa z Mossul i Kurda, który dziś jeszcze opuści Amadijah.
— Więc miło mi was powitać! Przypatrzcie się memu domowi i ogrodowi, a jeżeli wam spodoba się u mnie, to oko moje będzie nad wami czuwać i świecić.
Otarła sobie znowu czujne i świecące oczy i pozbierała cebulę z ziemi, aby nam utorować drogę. Dzielny aga był tym zwrotem widocznie bardzo uszczęśliwiony. Zaprowadził nas najprzód do izby, służącej mu za mieszkanie. Była bardzo obszerna, a całe umeblowanie stanowił stary dywan, służący za sofę, łóżko, krzesło i stół. Na ścianach wisiało kilka sztuk broni i fajek, na ziemi zaś stała flaszka, a obok niej kilka próżnych skorupek z jaj.
— Miło mi was powitać, panowie — rzekł — wychylmy kielich przyjaźni.
Podniósł z ziemi flaszkę i skorupki, i dał każdemu z nas po jednej w rękę. Nalał do nich. Było to raki. Wypiliśmy z tych kurognostycznych puharów, on zaś przyłożył flaszkę samą do ust i nie odjął jej dopóty, dopóki nie przekonał się, że ostry, siarkowodorowy napój nie może flaszce już nic zaszkodzić. Następnie wziął nam z rąk skorupki, wysączył wszystko, co jeszcze w nich zostało po nas i położył je ostrożnie na ziemi.
— Kendim idżid eter — mój własny wynalazek — stwierdził dumnie. — Dziwicie się, że nie mam szklanek?
— Przenosisz prawdopodobnie ten piękny wynalazek nad szklanki — odpowiedziałem.

114